Przed wojną mieszkaliśmy na co dzień w Poznaniu, ale wakacje spędzaliśmy w domu dziadków Wysokowskich, to jest babci Cecylii ( z domu Grzegorzewskiej ) i dziadka Romana przy ulicy Konińskiej. Mieli oni siódemkę dzieci, trzech synów oraz cztery córki, w tym moją mamę, Eugenię. W sumie babcia urodziła aż 12 dzieci, jednak tylko 5 z nich przeżyła pierwsze dni.
TYLE RADOŚCI Z KAŁUŻY
Pamiętam, że w domach przy ulicy Konińskiej prawie wszyscy mieli okna – połówki, trzy szybki i lufcik, otwierane na zewnątrz i zamykane na haczyk. Tak jak przy innych zagórowskich uliczkach były wąskie, kamieniste chodniczki. Przy nich rynsztoki, do których wylewano nieczystości (i co nie tylko ). Po deszczu stały liczne kałuże, w których bawiła się dzieciarnia. W kałużach odbijała się po deszczu piękna tęcza. Myśmy skakali w tym błocie gołymi nogami, nazywali to „ubijaniem masła”. To była dla nas świetna zabawa. Chodnik był wybrukowany z małych kamyków, a ulica z dużych.
PIEKARNIA PRZY KONIŃSKIEJ
W domu była piekarnia ( od podwórka w piwnicy ), dziadkowie oboje byli piekarzami, mieli uczniów i czeladników. Z pokoju babci była [ w podłodze ] klapa do piekarni, z której podawano chleb do sklepu. Z tego pokoju było też wyjście na korytarz, a po drugiej stronie mieszkała babcia Grzegorzewska.
Sklep miał wejście od sieni, a w oknie od ulicy była wystawa. W podwórku naprzeciwko domu stała szopa, do której wystawiano chleb ( do studzenia czy garowania ). Jak budziłam się rano pachniało świeżym pieczywem, a gołębie na tej szopie głośno gruchały. Sprzedawaliśmy pieczywo, ciastka, bułki – gryzki. To były takie ciemne bułeczki z gryzowej mąki. Babcia piekła też biszkopty ( tzw. plejwy ) oraz mielone babki na maśle , bardzo tłuste – na zamówienie. Robiła też najlepsze anyżki na świecie, na żółtkach. Wyciskała je szprycą, miały średnicę kapsla od piwa.
Jak ktoś przychodził po chleb, to pukał palcem w dno chleba i sprawdzał , czy jest aby dobrze wypieczony. A gdy klient kupował duży bochen, a był z dzieckiem, to maluch dostawał wtedy od moich dziadków bułę na zachętę.
Moja ciocia Bronka Chłodnicka wyrabiała lody. A to wyglądało tak: zimą rąbali lód i zwozili, na początku ogrodu była szopa z trocinami, tam się ten lód wcale nie topił. Potem w metalowych kadziach kładziono kankę, obsypaną lodem. W kance była przygotowana masa na lody i tam kręcono kanką, aż masa się nie zmroziła.
Piekarnia jeszcze przed wojną przeszła w ręce Górczyńskich. Helena Górczyńska była siostrą mojej mamy. Górczyńscy później wybudowali własną piekarnię.
ŻYDZI
W tym samym domu, co dziadkowie,j mieszkali też Żydzi: Lis – na górze i Soje – na dole. Obaj byli ortodoksyjnymi, jeden i drugi nosił pejsy. Soje szył kamizelki. Z tego co pamiętam to miał dwoje dzieci, Michusia i Manie. Pamiętam, że Soje jeździł w interesach wozem aż do Kalisza. Woził bele materiału, słuchać było turkot wozu już o bladym świcie. Miał syna Icka i córkę Esterę ( Rachelę? ). Ta ostatnia była bardzo skromniutka, często miała pierze we włosach od skubania kurczaków. Kiedyś żona Sojego przyniosła do nas kurczaka, który miał jakiś pieprzyk i powiedziała: „Pani Wysokowska, ta kura jest zdrowa, ale ma ten pieprzyk, dla nas nie do przyjęcia. Niech pani weźmie”. U Sojego nie jedli nigdy z wołowiny mięsa „od tyłka”. A drób i krowy zabijał tzw. rzezak, w odpowiedni sposób, żeby było koszerne. W szabas z kolei Żydzi nie rozpalali nawet ognia, wynajmowali biedne polskie dziewczyny do tej czynności. Żona Sojego nosiła perukę, co dla nas, jako dzieci było bardzo dziwne i śmieszne. Tam gdzie jest dziś kuchnia i pokój Piotra [ kuzyn pani Grażyny , mieszkający do dziś w rodzinnym domu ], mieszkał Lis.
Po sąsiedzku mieszkał również Żyd o nazwisku Król. Był on felczerem przy lekarzu Konstantym Lidmanowskim. Jego żona Salcia była przyjaciółką mojej mamy.
EWANGELICY
W Zagórowie mieszkało też dużo Niemców. Niemki przyjeżdżały do kościoła bardzo elegancko, strojnie ubrane. Nabożeństwa odprawiane były w języku niemieckim. Pastor mieszkał tam, gdzie do niedawna było przedszkole ( obecnie sklep z przedmiotami używanymi ). Jego synowie mieli „bonę” – panią, która ich wychowywała. Nie mogli się z nami, Polakami, bawić.
Pamiętam jak na rok przed wybuchem wojny kazanie pastora wzburzyło mojego ojca, który przyszedł ich mszy posłuchać. Wyglądało na to, że pastor był zwolennikiem Hitlera.
ZEGAR Z BALETNICĄ
Przy naszej Konińskiej mieszkała też rodzina Astów. Zawsze latem przed domem wystawiano przepiękne oleandry w drewnianych donicach. Zawsze zbierałam z chodnika te kwiaty, co już opadły. Synowie Astów poszli na dobre studia, jeden do seminarium, drugi na medycynę.
Pan Ast był zegarmistrzem, w jednym z okien domu były można podziwiać wystawione zegary. Mnie , dziewczynce, najbardziej podobał się jeden, z baletnicą. Kiedy zegar tykał, ona huśtała się na boki, a ja nie mogłam od niej oczu oderwać.
c.d.n.
Wspomnienia Pani Grażyny Harmacińskiej-Nyczki spisała Katarzyna Połom podczas jednej z wielu niezapomnianych rozmów w Bibliotece Publicznej Miasta i Gminy w Zagórowie, którą Pani Grażynka odwiedzała co tydzień podczas pobytów w Zagórowie.
Bardzo dziękuję. Przygotowuję obecnie do publikacji wspomnienia Pani Eugenii Harmacińskiej, matki Grażyny. To dopiero kawał historii miasteczka ( chociaż ze sztuką już, niestety, bezpośrednio nie związany)! Pozdrawiam serdecznie.