Dzisiejsi mieszkańcy naszego małego miasteczka zwykli określać się po prostu jako „Zagórowiacy”. Oczywiste i proste, prawda? Niezupełnie. Do niedawna jeszcze w potocznych rozmowach ( głównie prowadzonych przez osoby starsze ), dało się zasłyszeć opinie, kto jest „Zagórol”, a kto już nie. Padały tu też enigmatyczne określenia: „ptaki”, „krzaki” i „pniaki”( albo też często: „ptoki”, „krzoki” oraz „pnioki”).
Czyżby to były jakieś żąrty, czy na poważnie? O co w tym chodzi? Postaram się troszkę rozwiać Wasze wątpliwości i z przymrużeniem oka rozwikłać te zawiłości w poniższej opowieści.
Kiedy po raz pierwszy nazwano mnie pniakiem…
Onegdaj, gdym był zaledwie z lekka wyrośniętym pacholęciem i pomagałem podczas prac porządkowych przy rodzinnych grobach, usłyszałam od pewnej wiekowej, zacnej Pani takie oto słowa:
– Acz od razu widać, że „pniak”.
Zdumiony rozejrzałem się dookoła, szukając podmiotu tegoż zdania, lecz poza rosłymi jesionami, brzozami, klonami i świerkami w dali przy głównej alei rosnącymi, żadnego pniaka nie dostrzegłem! O cóż tej starowince biega? Spojrzałem na Nią raz jeszcze, a Ona z miłym uśmiechem podeszła do mnie i patrząc głęboko w me zielonkawe oczęta ( które wówczas jeszcze lekko blond grzywka skrywała), ciepłym głosem wyszeptała:
– Pniaczek, prawdziwy pniaczek – po czym udała się w dalszą wędrówkę po zagórowskiej nekropoli.
To było moje pierwsze zetkniecie z „kwestią zagórowską”, choć o tym jeszcze nie miałem pojęcia.
Moja mama jest… krzakiem!?!
Kolejny epizod przytrafił mi się, gdy towarzyszyłem mojej mamie podczas wizyty towarzyskiej u Państwa Dębowskich na Dużym Rynku. Tamże, podczas zwyczajowej wymiany ploteczek dowiedziałem się, iż moja Mama jest… „krzakiem”!!! Z wrażenia oniemiałem, ale Mama wcale nie wydawała się tym urażona. Nic z tego nie rozumiałem! Szybko zapomniałem jednak o incydencie i nie poruszałem tematu. Aż do kolejnego razu, kiedy zetknąłem się znów z określeniem : „pniaki”.
Wujo Kinowski rozwiewa wątpliwości!
Był początek lipca i wkrótce przyjechał z wizytą wujo Stanisław Kinowski, który w okresie letnim zawsze lubił nawiedzać rodziną miejscowość. Zagórów opuścił po wojnie i zamieszkał w Łodzi lecz sercem zawsze był „Zagórolem”, o czym świadczył między innymi jego zawadiacki i krnąbrny temperament [1].
Wujek podczas wizyt w naszym domu zwykł chadzać na spacery po Zagórowie, a ja zawsze mu towarzyszyłem. Była to dla mnie okazja do słuchania ciekawych opowieści o dawnych mieszkańcach naszego miasteczka. Właśnie podczas jednego z takich letnich spacerów wujek stwierdził, że co raz mniej tu w Zagórowie „pniaków”, a ja momentalnie przypomniałem sobie miłą Panią z cmentarza. Zapytałem, o co chodzi z tymi pniakami. Wuj się zatrzymał, uśmiechnął, spojrzał na mnie czule, pogłaskał po czuprynie (tak, miałem kiedyś czuprynę! ) po czym wygłosił mi taki florystyczno – ornitologiczny wykład :
– Otóż, Grzesiu… PNIAKI to osoby, które urodziły się tutaj, na tej ziemi. [2] Ci, co ich rodziny w Zagórowie żyją od kilku pokoleń i czują przywiązanie do miasteczka. KRZAKI to z kolei ci, którzy weszli w święty związek małżeński z „pniakami” i tutaj zamieszkali na stałe i tu postanowili wychować dzieci. Są jeszcze PTAKI – to tacy, co sprowadzili się do Zagórowa, lecz nie mają koneksji rodzinnych z „pniakami” , czyli – mówiąc inaczej -w ich żyłach nie ma naszej „pniakowej” krwi . Ci też nie czują się z Zagórowem związani, w każdej chwili mogą bez żalu „odlecieć” z miasteczka i ruszyć dalej w świat.
Tak oto zgłębiłem tajemną wiedzę dotyczącą genealogii „Zagóroli” i się nią z Państwem dzielę. Mam nadzieję, że teraz każdy z czytających te słowa będzie wiedział, czy jest prawdziwym „Zagórolem” , czy też nie. 😉
Dodam jeszcze, że ta oryginalna przyrodnicza nomenklatura nie jest do końca rdzennym pomysłem, bo przywędrowała do nas ( i w inne zakątki kraju ) ponoć aż ze Śląska. A dzisiaj stosowana zarówno na Podhalu, jak i pod Warszawą przez osoby zainteresowane lokalnymi dziejami.
Przypisy:
[1] Będąc podoficerem brał udział w kampanii wrześniowej kilkukrotnie pojmany wymykał się faszystowskim oprawcom. Gdy wrócił do Zagórowa ukrywał się u ewangelików mieszkających na ulicy Kilińskiego, lecz wkrótce znów został aresztowany Jednak i tym razem udało mu się zbiec… A o dalszych przygodach z pewnością opowiem w kolejnym artykule.
[2] Rzeczą oczywistą jest to, że ziemia zagórowska w tym przypadku tyczyła się terenu naszej parafii, czyli: ktoś z Zapowiedni może się zwać „Zagórolem”, lecz z Mariantowa ( parafia Trąbczyn ) – już nie.