Z panią Heleną Nadolną, emerytowaną pracownicą obsługi Szkoły Podstawowej w Zagórowie spotkałem się w deszczowe popołudnie 4 maja 2011 r., aby porozmawiać o czasach przedwojennych, okupacyjnych, a zwłaszcza zagórowskich Żydach, gdyż już wówczas gromadziłem materiał do prezentacji multimedialnej zaprezentowanej podczas konferencji „Żydzi zagórowscy”.
Ciepło wspominam dwugodzinną rozmowę z panią Heleną. Rozmówczyni już wtenczas narzekała na stan zdrowia, ale pomimo tego zechciała opowiedzieć o swoim życiu, rodzinie i obrazach zapamiętanych z czasów dzieciństwa. Jej opowieść była barwna i interesująca. Dowiedziałem się wielu ciekawych informacji.
Dlatego z wielkim smutkiem odebrałem wiadomość o jej śmierci. Żałuję, że tak długo zwlekałem z redakcją wywiadu. Tekst przepisałem w kolejne wakacje, a adiustację planowałem zrobić jesienią. Niestety bieżące obowiązki spowodowały, że nie udało mi się zrealizować zamierzonego zadania. A szkoda… Wierzę, że pani Helena z uśmiechem przypomniałaby sobie naszą rozmowę.
Ten wywiad ukazał się już w prasie lokalnej, ale po latach udostępniam go dziś na stronie Zagórów-Miejsce z Historią, mając nadzieję, że znajdą się osoby, które z chęcią do niego wrócą. Zapraszam do lektury również tych, którzy dotąd jeszcze nie mieli okazji go przeczytać.
Kiedy się pani urodziła?
-10 stycznia 1932 r. w Zagórowie.
Proszę opowiedzieć o rodzicach i rodzeństwie…
-Mieszkaliśmy przy ulicy Konińskiej. Rodzice handlowali warzywami i owocami: pietruszką, marchewką, kartoflami i jabłkami. Nawet jeździli sprzedać towar do Gniezna. Miałam pięciu braci. Roman, najstarszy, walczył z bandą UPA (Ukraińska Powstańcza Armia, przyp. Ł.P. ) jako żołnierz. W tamtych stronach się ożenił, a później pracował w gospodzie. Mieszkał w miejscowości Stary Dzików w Podkarpackiem. Mieczysław osiedlił się w Koszalinie i pracował trzydzieści pięć lat w fabryce zapałek. Ja jestem trzecim dzieckiem. Kolejni bracia to Eugeniusz-zamieszkał w Kraśniku Lubelskim, Józef- umarł młodo, oraz Henryk. Zostaliśmy ja i brat Heniu. Pozostali już nie żyją.
Jak zapamiętała pani dzieciństwo?
-Chleba suchego się dosyć najadłam. Było nas sześcioro w domu. Ojciec handlował i pracował, ile mógł. Dużo było biedy. Żyło się skromnie. Mama w niedzielę rosół ugotowała…
Pamięta pani zagórowskich Żydów?
-Jak ich wywozili, miałam dziewięć lat. Rózia Mansfeldów, moja rówieśnica i koleżanka, przyszła do mnie się pożegnać. Żydzi wiedzieli, że zostaną wywiezieni, ale nie znali miejsca wywózki. Powiedziałam Rózi, że jak dojedzie na miejsce, to niech do mnie napisze. Niestety, nie otrzymałam żadnego listu… Moja ciotka mówiła, że Żydzi jadą na zmarnowanie. Po wojnie bano się w Zagórowie mówić o Żydach.
Dlaczego?
-Wiadomo, co się z nimi stało. Nie chciano wracać do tragicznych wydarzeń.
Proszę przybliżyć postać Rózi Mansfeld…
– Moja rodzina mieszkała u babci, a jej u ciotki, w tym samym domu, w którym obecnie mieszka mój brat Henryk. Mieszkaliśmy po sąsiedzku. Mansfeldowie prowadzili przed wojną sklep spożywczy w tym budynku.
Jak wyglądała Rózia?
–Może bym ją teraz nie poznała…- zamyśliła się pani Helena – Była wysoka i miała warkocze. Humor zawsze jej dopisywał. Widziałam Rózię, jak ją wywożono z rodziną. Poszłam ją odprowadzić. Mama nie kazała mi się tam szwendać. Niemcy pakowali Żydów do blaszanego samochodu na placu niedaleko sklepu Stachurskich. (obecnie znajduje się hala produkcyjna firmy Elmonter-Ł.P.).

Przyjaźniłyście się?
–Tak, razem się bawiłyśmy.
W co się bawiłyście?
– W dwa ognie. Miałyśmy też skakankę z powrozu. Dzieciaki przed wojną nie były takie oświecone jak teraz. Mama nie kazała nam opuszczać terenu podwórka. W czasie okupacji w mieście było niebezpiecznie.
Przypomina pani sobie innych Żydów?
-Przy ulicy „Pocztowej” ( obecnie Kilińskiego-Ł.P) mieszkali Kobylińscy. Było to małżeństwo polsko-żydowskie, tzn. ona była Polką, on Żydem. Niemcy dowiedzieli się o nich. Kobylińska mogła zostać, ale wolała iść z mężem i dziećmi. Wywieziono ich tydzień po pozostałych Żydach. Prawdopodobnie zginęli w lasach koło Kleczewa.
Pamięta pani Żyda Lustiga?
-Sprzedawał trzewiki… Tam gdzie mieszka Ławniczak (Józef Ławniczak, Duży Rynek-Ł.P.), był dom Bogusławskich. Mieszkał u nich Żyd, który był fotografem.
Jedwabów na pewno pani znała?
-Tak, znałam tę rodzinę. Moja ciotka, Pela, krawcowa, obszywała Jedwabową. Parę razy byłam w ich domu.
Pamiętam doskonale braci Sendowskich, którzy handlowali zbożem. Mieli piekarnię i cukiernię w miejscu dzisiejszego ZBoWID-u. [1 ] Chleby i ciastka piekli w piwnicy. Tata kupował mi „gryzki” za dwadzieścia groszy. To były takie cztery ciasteczka z żytniej ciemnej mąki. Dobrą chałkę można było tam kupić.

W 2010 r. Żydzi przyjechali na wycieczkę do Zagórowa. Jeden z nich tłumaczył, że piekarnia była tam, gdzie dziś ZBoWID. Przyjezdni byli zachwyceni dobrym stanem dawnego domu Jedwabów. Żydówka powiedziała, że jak pokaże bliskim zdjęcia z Zagórowa, to będą płakać. Oni chyba spotkali się wtenczas z Klarą Frankowską i Jadwigą Pęcherską.
Jakie zapamiętała pani obyczaje żydowskie?
-U cioci Peli na Konińskiej dziadek postawił piec w sieni. Żydzi robili tam macę i się nią łamali. My im ze Zdzichą podkradałyśmy te placki. U Przepierczyńskich (ul. Konińska-Ł.P.) mieszkał mój wuj. Żydzi mieli na podwórku budkę z drzewa (kuczkę albo sztibel-Ł.P.). Modlili się w niej i jedli. U Szumańskich też taka się znajdowała.
Pukacz, wysoki mężczyzna z długą brodą, pukał w okna żydowskich domów i przypominał o rozpoczynającym się szabacie.
Jak umarł Żyd, to go dokładnie myli szczotką ryżową, żeby oczyścić z grzechów. Pamiętam, że aż nam woda z sufitu kapała na stół. Ale później zostaliśmy za to przeproszeni. [2]
W kamienicy Frankowskich ( Duży Rynek-Ł.P.) mieszkały dwie dziewczynki i jedna z nich umarła. Przyjechał wóz. Owinięte ciało położyli na deskach i zawieźli na kirchol). [3 ] Najpierw do synagogi, a potem przez Mały Rynek i ulicę Rybacką w kierunku Imielna. Żydzi chowali zmarłych na siedząco. W pogrzebach uczestniczyły płaczki. Jedna była Polką. Płacono jej, aby lamentowała. Po pochówku żałobnicy wracali do domów, każdy inną stroną, by zmylić zmarłego.
Szabas to odpoczynek. Żydzi myli się i szykowali na ten czas. Nie mogli wówczas pracować. Polacy czasami im pomagali. Pamiętam, że Rózia raz mnie poprosiła, żebym wystawiła naczynie z pieca. Sklepy żydowskie były w szabas pozamykane.
W Nowy Rok (Rosz Haszana, przypada we wrześniu-Ł.P.) Żydzi chodzili nad rzekę, w kierunku Oleśnicy, i wytrzepywali z kieszeni grzechy. [4 ]
Czy pamięta pani małe metalowe lub drewniane pudełka powieszone na futrynach drzwi w żydowskich domach? [5]
-Były pudełka. Widziałam je.
Co się z nimi stało po wywózce Żydów?
-Polacy brali na pamiątkę…
Jakie były relacje polsko-żydowskie przed wojną?
–Fotograf żydowski przychodził do wuja. To był dobry człowiek. O Mansfeldach nie mogę złego słowa powiedzieć. Mój brat Eugeniusz często zaczepiał Mojsze Mansfelda, syna starych Mansfeldów. Chłopak uciekał i chował się za szafę. Później Mansfeldowa mówiła do brata: „Nooo, nooo, czemu bije Mojsze?”. Jak kiedyś byłam u brata w Kraśniku, to wspominaliśmy tamte wydarzenia.
Jacy zagórowscy Żydzi widnieją jeszcze w pani pamięci?
-Arbuz miał zakład dentystyczny. Był trochę garbaty. Mojemu bratu wyrwał ząb. Na rogu Średniej, tam gdzie mieszkają Bartczakowie, też znajdowały się żydowskie domy. Mama kupiła mi w jednym z nich sweter. Obok, w drewnianej chałupie, mieszkał Mordka. Przynosił nogi z rzeźni i handlował. Pytał się ojca: „Rzepecki chce gosierdzie, bo mom?”.
Na ulicy Kilińskiego znajdował się transparent antyżydowski z hasłem „ ZAGÓRÓW BEZ ŻYDÓW. KUPUJ TYLKO U POLAKA”. Pamięta go pani?
-Nie pamiętam. Ale byłam w czasie antyżydowskich zamieszek na Dużym Rynku. Szłam z tatą i się za nim chowałam. Jak narodowcy zrobili bojkot (1936 r.-Ł.P.), to zabitych Żydów chowano w nocy.

Była pani w synagodze?
-Byłam z koleżanką Zdzichą Dutkowy. Weszłyśmy i usiadłyśmy. Hałas był cholerny. Każdy modlił się na swoją kupkę. Przybył rabin. Mieszkał, gdzie Marian Parus (Duży Rynek-Ł.P). Ubrany w odświętny strój, szedł do synagogi.
Niemcy podpalili synagogę. Przypomina pani sobie tamte wydarzenia?
-Nie mieli łatwego zadania. Budynek był stabilny. Żydzi go później rozbierali.
Miałam 8 lat, jak hitlerowcy zniszczyli pomnik na Dużym Rynku. Przypominam sobie też, jak zdewastowali okrągłą kapliczkę przy Konińskiej. Żydzi ją musieli rozebrać.
Żydów wywożono w blaszanych samochodach, tzw. „duszogubkach”. Widziała je pani?
-Były dwa samochody. Jednym wozili pocztę. Miał komin i palili w nim (samochód na holzgass, gaz drzewny-Ł.P.). Kaziu Kaczanowski, chory psychicznie, został wepchnięty do auta razem z Żydami. Mama ostrzegała mnie, żebym tam nie podchodziła. Pamiętam dokładnie te samochody. Z daleka widziałam, jak upychano do nich Żydów, by później zagazować w trakcie jazdy. Następnie mordowano ich w leśnych dołach i zasypywano wapnem.
Jak księża katoliccy odnosili się do Żydów? Słyszałem, że proboszcz Sowiński wygłaszał kazania antysemickie?
-Tak, ksiądz Sowiński nie lubił Żydów, kłócił się z rabinem. Został zamordowany w Dachau… Jeden duchowny ukrywał się u Marciniakowej, gdzie mieszkał Widelski. Pracował w gospodarstwie. Jeden z Polaków go wydał. Później ten ksiądz pracował we Wrąbczynie. Szpicel Polak (pani Nadolna podała nazwisko-Ł.P.) podnosił rękę na znak „Heil Hitler”. Uciekł po wojnie do Francji. Zagórowianie planowali go odnaleźć i porachować mu kości.
Gdzie w czasie okupacji przebywała pani rodzina?
-W Zagórowie i Kowalewie. Byliśmy w Kowalewie, gdyż tata dzierżawił sady od Króla. Później ojca wywieźli na przymusowe roboty do Niemiec. Brat Roman miał wówczas czternaście lat i pracował w Hamburgu w fabryce amunicji. Układał jakieś blaszki i kładł do pudełek. Starszy pan powiedział pracownikom, aby nie pytali, do czego są te blaszki. Brat trzykrotnie po wojnie otrzymał odszkodowanie.
Mama pracowała na posterunku żandarmerii (budynek apteki na Dużym Rynku, dawniej należący do rodziny Jedwabów-Ł.P.). Kupowała żyto i mieliliśmy je w nocy, jak brat spał. Obawialiśmy się, że może o tym rozpowiadać. Chcieliśmy tego uniknąć. Mama uczyła nas pisać i czytać. Wiedziała, że jak zabiorą nas Niemcy, to z tymi umiejętnościami jakoś sobie poradzimy.
Nie można było w wojnę zabijać świń. Młodziński zabił świnię i go wzięli do Oświęcimia. Zabijał wtedy zwierzę z Mazurem z Wrąbczyna, Mazur uciekał i hitlerowiec Schmeichel go zastrzelił.
Proszę opowiedzieć o hitlerowcach w Zagórowie? Słyszałem, że słynęli z okrucieństwa?
-Krauze był komendantem. Przyjechał z Berlina. Mieszkał na Berdychowie, gdzie Lebiedzińscy. Był przystojny. Miał córkę i syna. Rentz zamieszkiwał u Przepierczyńskich na Dużym Rynku. Na jednego esesmana mówili „Jagodziarz”- miał mieszkanie niedaleko dawnego budynku szkoły rolniczej. Schmeichel mieszkał przy Konińskiej, na tej samej ulicy co kościelny Albert Krygier. Schmeichel ukrywał się pod koniec wojny u Polaka w Anielewie. Później go zabili.
Kola Pede słynął z okrucieństwa. Mama dała mi poduszkę i wyrywałam łyżeczką chwasty spomiędzy kamieni na Dużym Rynku. Odchwaszczanie nadzorował Pede.
Nie sposób nie wspomnieć o Diesterhefcie (burmistrz Zagórowa w czasie wojny; szef „V kolumny”, dywersyjnej jednostki nazistowskiej współpracującej m.in. z NSDAP i Gestapo -Ł.P.). Tata woził owoce do jego sklepu. Ojciec będąc w Niemczech, pobił Niemca. Zadzwonili do Diesterhefta po opinię. Później strugał kartofle.
Diesterheft wyłudzał złoto od Żydów. Był przed wojną dobrym człowiekiem, ale w okupację zrobił się szatanem. Peowiaków wydał. Jak ich wywozili, to padał deszcz. Po wojnie Nowinowska powiedziała mi, że uciekał rowerem. Ponoć wyjechał do Ameryki. Mówiono, że pisał listy do Rydla. Żona Diesterhefta przebywała w Niemczech. Synowie zginęli na wojnie. Młodszy działał w Hitlerjugend, starszy walczył na froncie. Gdy Niemiec miał 18 lat, wcielano go do armii.
Jak zachowywali się miejscowi Niemcy w czasie wojny?
– Żydów wywozili Henka i Janke. Janke był kowalem i szoferem, mieszkał koło kapliczki przy Konińskiej. Poszedł na wojnę. Partyzanci w Lubelskiem wysadzili tory i wojsko niemieckie zginęło. Janke nie dojechał na front. Przed wojną był dobry, miał syna Huberta. Rydel, niemiecki zagórowianin, widział to, co chciał. Pracował na posterunku żandarmerii. Gdy wysyłało się paczkę, to patrzyło się, czy jest Rydel. Kościelny Krygier Albert też był dobry.
Jak „Łosia” Bergera chowali, to ludzie poszli do niemieckiego kościoła i zaczęli głośno się zachowywać: rozmawiali, dzieciaki biegały… Ja wtedy zapytałam ich: Czy jesteście w teatrze czy kościele? Pastor wszedł na ambonę i walnął pięścią mówiąc, że to jest dom boży.
Jak chowali Schwarca, to było dużo osób. Chciały zobaczyć, jak wygląda pochówek w obrzędzie protestanckim.
Helman, Niemiec, mieszkał w miejscu sklepu Rutkowskiego. Od ulicy teren stanowił jego własność. Podwórko należało do Szukalskiego.
Z niektórymi rodzinami niemieckimi Polacy mieli dobre relacje. Poszłam kiedyś do Rydlów, rzeźnikow, i bawiłam ich dzieci, Irenkę i Hansa. Zawsze mogłam się u nich najeść.
Pamięta pani lekarzy Lidmanowskiego i Bredego?
-Lidmanowski był niski i miał kozią bródkę. Chwalono go jako medyka, ale niektórzy mówili, że jest chytry. Lidmanowska była dobrą kobietą. Założyła ochronkę dla biednych dzieci.
U Fagasińskich znajdowały się piece. Zaczadziliśmy się. Brat Mieczysław okrył się pierzyną. Poszliśmy do Bredego. Mieszkał na Berdychowie. Pochodził z Nadrenii. Mama powiedziała mu, że się zaczadziliśmy. Był dobry, nie pytał o pieniądze. Jego żona z domu Stawicka wykonywała zawód nauczycielki.
Dowiedziałem się, że niektórzy zagórowianie podpisywali folkslistę (niemiecka lista narodowa, na którą wpisywano ludność pochodzenia niemieckiego-Ł.P.). Czy to prawda?
-Byli lepsi Polacy… (pani Helena wymienia dwa nazwiska-Ł.P.).
Proszę powiedzieć, jak zapamiętała pani końskie targowisko, Dom Ludowy i młodych nazistów z Hitlerjugend?
-Na targowisku było błoto pod kolana. Handlowano co środę zwierzyną, np. końmi, krowami i owcami.
Dom Ludowy stanowił centralne miejsce getta. Zwozili do niego paczki i toboły, a nie Żydów, jak się często słyszy. Pede tym kierował.
Hitlerjugend mieli siedzibę w budynku DPS. Weszli pewnego razu do podziemi kościoła katolickiego. Od strony ogrodu znajduje się wejście. Trzeba wziąć lastryczkę, bo tam są egipskie ciemności. Młodociani faszyści szukali skarbów. Pootwierali trumny i sprofanowali miejsce. Wiem, że leżą w jednej dzieciaki, bliźniaki.
Jak zapamiętała pani koniec wojny?
-Gdy Rosjanie wkroczyli do Zagórowa, mama akurat wysłała mnie po kapustę do ciotki Klary. Usłyszałam hałas. Patrzę, a tu wojsko i pięć czołgów. Jedni jechali przez Drzewce, inni przez Oleśnicę. Parę minut i już ich nie było. Zmierzali w kierunku Lądu. Waliniak mieszkał przy drugim moście i strzelał do czołgów. Zastrzelili go. Następnie czołg zatonął. Ruscy myśleli, że lud na rzece jest gruby jak na Syberii. Czołg stał później trzy miesiące na Dużym Rynku.
Cieszyłyśmy się z koleżanką, że wojna się skończyła. Tańcowałyśmy i radowałyśmy się, że nie będziemy musiały pracować u Niemców. To był najszczęśliwszy dzień w życiu.
Dziękuję za rozmowę i życzę dużo zdrowia.
-Dziękuję.
Łukasz Parus / Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Zagórowskiej
Przypisy K.P. :
.
- Chodzi o siedzibę kombatanckiej organizacji – Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD).
- Zwyczaj nazywany taharą. Taharę mężczyzn wykonywali mężczyźni, taharę kobiet – kobiety, przy czym nie mogli to być bliscy członkowie rodziny zmarłego ani osoby, którym zabronione jest przebywanie przy zwłokach. Osoby wykonujące taharę obmywały ręce i odmawiały specjalne modlitwy. Zwłoki obmywano w kolejności: głowa, szyja, prawe ramię i ręka, prawa górna część ciała, prawa noga, lewe ramię i ręka, lewa górna część ciała, prawa i lewa tylna część ciała. Następnie ciało polewano nieprzerwanym strumieniem wody z trzech wiader. Stąd też wzięła się woda kapiąca z sufitu we wspomnieniu pani Heleny.
- Kirchol, inaczej też kirkut to cmentarz żydowski. Cmentarz żydowski w Zagórowie powstał w XIX w. przy drodze do Imielna, obecnej ul. Berdychów. Administracyjnie leży na terenie wsi Wrąbczyn Górski, w miejscu nazywanym od niego „Kirchol”. Przed drugą wojną światową powierzchnia cmentarza wynosiła 0,5 ha. Podczas okupacji został niemal całkowicie zniszczony. Obecnie znajduje się na nim jeden marmurowy grobowiec należący do rodziny Nelkenów.
- Obyczaj ten nosi nazwę taszlisz (wyrzucisz). Pod wieczór, ale przed zachodem słońca, w pierwszym dniu trwania święta Żydzi szli nad wodę (staw, morze, rzekę itp.) i wytrząsali z kieszeni okruchy, aby tym symbolicznym gestem oczyścić się z grzechów.
- Chodzi tutaj o mezuzę, mały pojemnik, w którym znajdował się zwitek pergaminu z fragmentami Tory. Mogł być zrobiony z drewna, szkła, kości lub metalu. Umieszczany był na framudze drzwi po prawej stronie, najczęściej ukośnie. Pobożni Żydzi wchodząc do pomieszczenia, odmawiali krótką modlitwę i na znak szacunku dotykali mezuzy . Czasami całowali czubki palców, którymi zamierzali dotknąć pojemnika.