Najgorsza rzecz jaka może się w podróży przytrafić, to zagubiona walizka. Nie ta, w której znajdują się zapasowe skarpety, koszule czy buty. To zawsze można gdzieś kupić. Nawet nie ta, w której znajdują się z trudem kupione prezenty, choć szkoda by było, jakby nie dotarły do rodziny czy przyjaciół, z których intencją były kupione.
Ale TA walizka, w której były zgromadzone kopie starych dokumentów, przygotowane kosztem wielu nieprzespanych nocy na spotkanie z wyjątkowymi postaciami, zaginąć nie miała prawa. A jednak, zgodnie z niepisaną zasadą, że wszystko co najgorsze może się przytrafić, przytrafić sie musi, zagineła. Terminal lotniska w Poznaniu powoli się wyludniał, w końcu zostałem sam na sam z pustym już taśmociągiem, który nagle się zatrzymał i nic już z podajnika bagażu nie wypluł. Oczywistość tego faktu dość powoli przegryzała się do mojej zmęczonej długą podróżą świadomości, jako że była to już osiemnasta godzina siedzenia w ciasnym samolocie i na trzech lotniskach z dodatkowym efektem sześciogodzinnej różnicy czasu. A jeszcze mnie czekła następna godzina jazdy samochodem do Zagórowa…
Moja podróż zaczęła się znacznie wcześniej, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Pewnego listopadowego dnia ubiegłego roku, napisałem bez większych nadziei do redaktorki internetowego bloga „Zagórów- miejsce z historią”, Katarzyny Połom, z prośbą o pomoc w poszukiwaniach przodków rodziny Sensky, osiadłej w Teksasie, a którzy wywodzili sie z rodu Jasińskich z Zagórowa. Moje poprzednie doświadczenia w dziedzinie nawiązywania kontaktów z różnymi osobnikami w Polsce niestety były w zdecydowanej większości negatywne, więc nie robiłem sobie większych nadziei i tym razem. Po paru dniach bezowocnego oczekiwania, będąc przekonany, że mój virtualny e-mail został, jak zwykle, bezpowrotnie pochłonięty przez całkiem realną czarną komunikacyjną dziurę, byłem zdecydowany zapomnieć o tej próbie kontaktu. Ku mojemu jednak zaskoczeniu, dostałem odpowiedż, że nie tylko e-mail został otrzymany, ale w dodatku mogę liczyć na wszelką możliwą pomoc. Alleluja! I rzeczywiście, od tej pory nasza współpraca nabrała wiatru w żagle, powstało kilka artykułów na temat emigrantów z Zagórowa, które zostały opublikowane w dwóch językach na kilku blogach i w lokalnej prasie. Zaczęły też do nas docierać opinie czytelników, których liczba rosła z dnia na dzień i jest dzisiaj oceniana na kilka tysięcy osób nie tylko z okolic Zagórowa, ale i z dalekiego świata. Zaczęły pojawiać sie pytania i prośby o pomoc w poszukiwaniu dawno straconych śladów zagórowskich przodków którzy za chlebem i lepszym życiem, wyemigrowali do Ameryki. Ponieważ od długiego już czasu byłem zaangażowany w poszukiwaniach moich własnych korzeni, wywodzących sie też z Zagórowa, wpadł mi do głowy pomysł, czy rzeczywiście nie byłoby warto połączyć te dwa nurty i zacząć odtwarzać historie Zagórowskich rodzin nie tylko indywidualnie, ale i zbiorowo. Dodatkowym argumentem na pokazanie takiego zbiorowego obrazu tej małej społeczności byl fakt, jaki powoli docierał do mojej świadomości w miarę zagłebiania się w losy mieszkańców Zagórowa, a mianowicie, że im głębiej sięgamy w przeszłość, tym więcej tutejszych rodzin jest ze sobą w taki czy inny sposób spokrewniona. Żeby ten plan jednak w pełni zrealizować, potrzebna była też pomoc od tych samych, co pomocy w poszukiwaniach potrzebowali. Aby w pełni odnależć losy Michalskich w Ameryce, potrzeba pomocy Michalskich z Kopojna, aby odnależć ślady braci Kmieciaków w Chicago, potrzeba informacji od zyjących Kmieciakow z Zagórowa, od rozsianych po Polsce i świecie Fiwków, Marcjanów, Wybierskich, Machnikowskich, Jasińskich i wielu innych. Zaginiona moja walizka w Poznaniu stała się metaforą do tych wielu walizek i kufrów, ktore podróżowały z Zagórowskimi emigrantami do Ameryki na początku XX wieku, a które rownież zaginęły wraz z ich właścicielami.
Samolot odlatywał z Ottawy w Kanadzie w piątek po południu, lot poprzez Toronto i Frankfurt do Poznania a stamtąd już żabi skok samochodem do Zagórowa. Tej trasy miało nie być, bo moja wizyta w Polsce miała być krótka, tylko kilkudniowa z wizytą u rodziny w Szczecinie i parę zaplanowanych spotkań związanych z moim biznesem. Zwykle to standartowy lot z Montrealu do Berlina i spowrotem, jaki juz robiłem wiele razy w ostatnich latach. Ponieważ tym razem byłem już zaangażowany w odkrywanie swoich korzeni Zagórowskich i napisałem parę artykułów o innych Zagórowiakach, postanowiłem w ostatniej chwili zboczyć trochę z przetartego szlaku i na krótko pojawić się w Zagórowie. Katarzyna i Artur, młodzi entuzjaści historii tego miasteczka, obiecali zorganizowac mój pobyt i wypełnić go co do ostatniej minuty spotkaniami z mieszkańcami poszukujących swoich przodków w Ameryce. I nie tylko wypełnić, ale również udokumentować nagraniami dżwiękowymi i wideo jak również sfotografowaniem całej wizyty. Zorganizowali to na medal, każda minuta mojego pobytu była pełna w wydarzenia, spotkania, ilość ciastek i kawy trudno było zliczyć, a gościnność mieszkańców Zagórowa których miałem przyjemność spotkać przeszła wszelkie oczekiwania.
Pani Janina Brzegowa przyjęła nas serdecznie w swoim domu pełnym pamiątek po swoim ojcu, Janie Kmieciaku, bojowniku o wyzwolenie i niepodległość Ojczyzny, zamordowanym przez hitlerowców w 1939 roku za swoją działalność w Polskiej Organizacji Wojskowej w Zagórowie. Cel naszej wizyty jednakże dotyczył nieznanych losów braci Jana Kmieciaka, Tadeusza i Romana a także jego siostry Józefiny którzy wyemigrowali do Ameryki w 1912 roku. Niewiele dotychczas na ten temat Pani Janina ani nikt z jej członkow rodziny nie wiedział. Podczas krótkich poszukiwań w internetowych archiwach tuż przed przyjazdem do Polski, znalazłem kilka ciekawych dokumentów, które mogą być początkiem ciekawej historii i losów braci Kmieciaków w Ameryce. I tą historie Pani Janinie obiecałem w niedalekiej przyszłości opisać. Spotkaliśmy sie jeszcze raz następnego dnia, tuż przed moim odjazdem, żeby udokumentować troche historyczne wydarzenie. Kiedyś podczas poszukiwań śladów mojego pradziadka Feliksa Michalskiego, natknąłem się na stare zdjecie, prawdopodobnie zrobione w 1938 roku przed kościołem, na którym jest mój dziadek, Jan Michalski w towarzystwie Jana Kmieciaka i Jana Michalaka. Ponieważ historia czasami kołem się toczy, postanowiłem zrobić nowe zdjęcie, na którym maszerują potomkowie Jana Kmieciaka i Jana Michalskiego, dokładnie w tym samym miejscu i dokladnie 80 lat póżniej. Dwa dni po wyjeżdzie z Zagórowa, podczas rozmowy z moim ojcem Janem, okazało się, że Jan Michalski i Kazimierz Kmieciak, brat Pani Janiny, uczęszczali do tej samej szkoły zawodowej w Szczecinie zanim Kazimierz powrócił do Zagórowa. Z tych rozmów i wywiadów wynika, że losy rodzin Kmieciaków i Michalskich były ze sobą od czasu do czasu powiązane.
Spotkałem się również z Panią Małgorzatą Kasprzak, która poprosiła o pomoc w poszukiwaniach trzech braci ojca swojej babci Bronisławy Jasińskiej z domu Marcjan. Marcel, Franciszek i Józef Marcjan wyemigrowali do Ameryki w 1912 roku. Ze znalezionych przed moim przyjazdem dokumentów wynikało, że wszyscy osiedlili się na stałe w USA, otrzymali obywatelstwo amerykańskie i nawet dwóch z nich uczestniczyło w walkach podczas pierwszej wojny światowej, gdzie byli ranni ale przeżyli. W spotkaniu tym uczestniczył również Pan Czesław Jasiński, najmłodszy syn Bronisławy i Ignacego Jasińskich, który okazał sie kopalnią wiedzy o historii Zagórowa, a w szczególności historii dotyczących mojej rodziny. Pan Czesław znał i dobrze pamiętał mojego dziadka Jana i wszystkiejego dzieci, łacznie z moim Ojcem. Historia braci Marcjan (lub Marcyan, jako że zamerykanizowali swoje nazwisko) będzie jednym z następnych odcinków o Zagórowiakach jaki piszę dla bloga Zagórów – miejsce z historią.
Nikomu nie muszę oczywiście przedstawiać Andrzeja Bernata, historyka, regionalisty, działacza Zagórowskiego, którego spotkałem również podczas mojej wizyty. Było to wyjątkowo krótkie spotkanie, na którym dość chaotycznie próbowaliśmy omówić parę zagórowskich historii, ale czas nieubłaganie nas poganiał, bo przede mną była jeszcze długa droga do Szczecina. Z tego całego pośpiechu zapomnieliśmy nawet zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Jadąc już w kierunku Poznania, zadzwonił raptem telefon. To był Pan Andrzej, przypominający sobie o tej zapomnianej fotografii. Jakże mógłbym nie zawrócić. Pamiątkowe zdjęcie zostało zrobione. Podczas naszego spotkania Pan Andrzej wspomniał, że poszukuje śladów jednego z członków POW, Leona Michalskiego, o którym słuch wszelki zaginął. Będąc już w Szczecinie parę dni póżniej miałem okazję rozmawiać z moim wujem, Zdzisławem Michalskim, który mimo podeszłego wieku 93-ch lat, ma fenomenalną pamięć. Na wspomnienie o Leonie, okazało się, że członkiem POW był Franciszek Michalski, który używał imienia Leon z jakiegoś powodu. Więc jest całkiem możliwe, że nierozwiązana zagadka od 80 lat została wyjaśniona przez te kilka dni mojego pobytu w Polsce. Ponieważ Franciszek mieszkał po wojnie w Szczecinie, wiele informacji o nim z tego okresu jest znanych, o czym napisze w jednym z następnych odcinków o Zagórowiakach.
Od ponad pół roku współpracuję z redakcją bloga „Zagórów – miejsce z historią”, wydawanego w internecie przez zespół młodych entuzjastów historii Zagórowa, dowodzoną przez Katarzynę Połom. Za moje skromne zasługi i wkład do publikacji tego bloga, zostałem niedawno mianowany jego współredaktorem, z czego jestem niezmiernie dumny. Więc oczywiście, jednym z punktów mojego napiętego programu było też krótkie spotkanie z zespołem redakcyjnym, w skład którego, oprócz wspomnianego juz dowódcy, wchodzą Artur Paprzycki i Jarosław Buziak. Wreszcie więc mogłem porozmawiać, tak jak się dawniej robiło, twarzą w twarz, a nie tak jak w większości przypadków w dzisiejszych czasach, wirtualnie. Bardzo ciekawi ludzie, którzy z wielkim entuzjazmem odkrywają i dokumentują historię Zagórowa i jego mieszkańców. To własnie Katarzyna zorganizowała wszystkie moje spotkania i zrobiła to na medal, w ciągu dwóch dni mięliśmy tylko półgodzinne opóżnienie, a to i tak spowodowane przeze mnie z powodu tej zaginionej walizki w Poznaniu. Artur całkowicie poświęcił sie roli filmowca i fotografa a efekty jego pracy będą niebawem widoczne w postaci filmu dokumentalnego, który był kręcony podczas mojej wizyty dla kilku grup genealogicznych i historycznych w USA i Kanadzie. Opublikujemy go również w polskiej wersji na naszym zagórowskim blogu.
Nie byłyby te dywagacje z wizyty w Zagórowie pełne bez wspomnienia osoby Tomasza Michalskiego. Jeden z poprzednich artykulów był dedykowany bratu mojego pradziadka Feliksa, Tomasza. Jego historia jest tam dość dokładnie opisana. Obecny Tomasz Michalski to pra-wnuk Tomasza Michalskiego, a więc mój kuzyn. Tomek ugościł mnie po królewsku, choć widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu. Moja kanadyjska dieta została w sposób dość brutalny skonfrontowana z typowo polską gościnnością wyrażoną i w jadle i w napojach. Nic dziwnego, że w Rancho we Wrąbczynku, gdzie nocowałem, mimo odbywającego się tam hucznego wesela, spało mi sie bardzo dobrze.
Jadąc już póżnym wieczorem z Zagórowa do Szczecina, miałem sporo czasu żeby oprzytomnieć trochę po tej bardzo intensywnej wizycie i uporządkować troche myśli. Zacząłem sie na serio zastanawiać, po co to wszystko było. Kosztowało troche czasu i pieniędzy, dwóch prawie nieprzespanych nocy, litrów kawy, pośpiechu i stresu. Czy nie lepiej było spędzić czas, jak orginalnie był ustalony, z rodziną i na spokojnie zaplanowanych spotkaniach biznesowych? Może i tak. Przypuszczam, że większość naszych rodaków tak by właśnie zrobiła i nie zawracała by sobie głowy zapomnianą przeszłością. Tylko kto by wtedy szukał tych zaginionych walizek i kufrów zagórowskich emigrantów, po których ślad się urwał na początku XX wieku? Kto by odtworzył ich losy dla przyszłych pokoleń naszych wnuków i wnuczek? I tu chyba znalazłem na to odpowiedż – jeden z ich potomków, którego własny pradziadek zaginął gdzieś, jak na razie bezpowrotnie. Chyba to mi przypadło wygrać ten szczególny los na loterii i jakoś na razie nie widzę od tego odwrotu. Mam nadzieję wszystkie te kufry i walizki kiedyś odnależć……..
A ta zaginiona w Poznaniu sie odnalazła. Może to jakiś znak tam z góry, że jest jeszcze nadzieja na odnalezienie innych…..
PS.
Podróżowała ze mna do Zagórowa książka Mariana Jareckiego „Peowiacy”. Przysłana w 2003 roku do Kanady przez nieżyjącego już męża Pani Janiny, Mieczysława Brzega jako dowód wdzięczności za wspomożenie odbudowy Pomnika Niepodległości. Wziąłem ją w tą podróż, aby Pani Janina napisała tam dla mnie osobistą dedykację. Więc z mojego kanadyjskiego biurka przeleciała całą tą drogę niekoniecznie w czeluściach walizki.