BRACIA MARCJAN – ZAGÓRÓW

Warkot motoru niósł się daleko nadwarciańskimi łąkami. Gęsi uciekały w popłochu, ustępując drogi rozpędzonemu pojazdowi, przerażone nie tylko hałasem, ale też tumanami kurzu, wzbijającego się spod rozpędzonych kół automobilu. Droga pomiędzy Lądem a Zagórowem, którą ten tajemniczy wehikuł podążał, była tylko rozjeżdżonym przez końskie podwody i bryczki, a udeptane przez krowy i gęsi traktem, wijącym się wzdłuż brzegów Warty i służącym okolicznym mieszkańcom od stuleci. Główne środki lokomocji w tym gorącym roku 1925 to wszechobecne końskie podwody transportujące zboże lub siano i od czasu do czasu bryczka jakiegoś zamożniejszego mieszkańca najbliższej okolicy. Jadąc z Lądu w kierunku Zagórowa, Wartę można było zobaczyć po lewej stronie drogi, czasami dalej czasami bliżej, jako że sama rzeka wykręcała niekontrolowane piruety, które to wczesną wiosną przemieniały się w wielką wodną taflę całkowicie zalewającą okoliczne łąki. Niektórymi latami wody rozlewały się także późną jesienią a wtedy zimowy mróz zamieniał te szerokie rozlewiska w wielkie lodowisko dla uciechy okolicznych mieszkańców, a szczególnie dzieci.

Zupełnie nie pasujący do tej drogi pojazd to automobil marki AS budowany w fabryce Warszawskiego Towarzystwa Budowy Samochodów. To najbardziej popularny samochód używany w roku 1925 jako samochodowe dorożki, zwane później taksówkami. Produkcja pojazdów AS zlokalizowana była w obszernych, żelazobetonowych halach założonych w roku 1922 „Warszawskich Autowarsztatów” (ul. Złota 64). Ich właściciel, inż. Czesław Zbierański, znany przed pierwszą wojną automobilista i handlowiec, był jednocześnie kierownikiem produkcji. Samochody wytwarzano z krajowych elementów, dostarczanych przez poddostawców często w stanie surowym i obrabianych w fabryce oraz produkowanych na miejscu (np. koła zębate), z zastosowaniem importowanych, francuskich zespołów napędowych. W zależności od zastosowanego silnika samochody nosiły odmienne oznaczenia. Typ S-1 miał jednostkę napędową marki Chapuis-Dornier typ CYS o następującej charakterystyce: 4 cylindry; rozrząd dolnozaworowy, chłodzony płynem w obiegu samoczynnym; smarowanie pod ciśnieniem. Gaźnik typu „Zenith”; zapłon iskrownikowy; prądnica 6-voltowa; rozrusznik elektryczny. Pojemność skokowa silnika wynosiła 950 ccm, a moc 17 KM przy 2200 obr/min. Typ S-2 wyposażony był w silnik „CIME” 1200 CM3, który różnił się od opisanego powyżej rozrządem górnozaworowym oraz większą pojemnością – 1203 ccm i mocą 24 K M przy 2600 obr./min, a także gaźnikiem (typu „La Veil”). Nadwozia (różnych typów, w tym także i furgonów) wykonywała znana i ceniona Szydłowiecka Fabryka Powozów Braci Węgrzeckich i Spółki. Karoserie z Szydłowca były eleganckie i funkcjonalne oraz nadzwyczaj trwałe – między innym dzięki elastycznemu połączeniu z ramą. Nadwozie taksówkowe, modnego wówczas typu landaulet miało wygodne drzwi o niebagatelnej szerokości 80 cm. Do dyspozycji pasażera zainstalowano: rurę głosową do kierowcy (który siedział w oddzielnej, otwartej kabinie), zapalniczkę, popielniczkę, lusterko, podłokietniki etc. Składana buda części pasażerskiej pokryta była skórą.

auto

W takim właśnie automobilu, pewnego letniego wieczoru 1925 roku, płosząc gęsi hałasem i kurzem na polnej drodze jechał do Zagórowa bogaty biznesmen z Chicago, właściciel dużej restauracji i hotelu, obywatel amerykański urodzony w Zagórowie, emigrant z 1907 roku, Marcel Marcyan. Jechał na ślub swojej bratanicy Bronisławy i Ignacego Jasińskiego, zabierając po drodze, jak to było w zwyczaju w tamtych czasach, gości na wesele. Marcel Marcyan musiał mieć dużą fantazję ale też i zasobną kiesę, bo bywał w Polsce kilka razy już po osiedleniu się w Ameryce. Większości ówczesnych emigrantów nie było stać często na znaczek na list do Polski, nie mówiąc już o jakiejkolwiek pomocy finansowej dla rodziny pozostawionej w Ojczyźnie. Jego losy musiały się więc potoczyć całkowicie odmienną drogą niż większości pozostałych Zagórowiaków na obczyźnie.

marcel marcjan
Marcel Marcyan

 

Najmłodszy syn Bronisławy, Pan Czesław Jasiński, znakomity gawędziarz z którym miałem ogromną przyjemność się spotkać, tak wspominał to wydarzenie:

”…Jak Marcel tu przyjechał to najął taksówkę z Gniezna i tą taksówką podjechał pod dom Pana Rejera i jak wszyscy wsiedli i ten motor odpalił, to ten Rejer zemdlał z wrażenia, jako że to było pierwszy raz w życiu jak widział automobil…”

czesław jasinski
Czesław Jasiński

 

Pan Czesław powróci tutaj do nas później kilka razy, opowiadając o innych członkach klanu Marcyanów.

Podczas mojego pobytu w Zagórowie w sierpniu 2018 roku, pierwszego po 32 latach, spotkałem się z Panią Małgorzatą Kasprzak, która poprosiła o pomoc w poszukiwaniach trzech braci ojca swojej babci Bronisławy Jasińskiej z domu Marcyan. Podczas tych sierpniowych rozmów i ze znalezionych przed moim przyjazdem dokumentów wynikało, że Marcel, Franciszek i Józef Marcyan wyemigrowali do Ameryki w latach 1907 – 1913, otrzymali obywatelstwo amerykańskie i dwóch z nich uczestniczyło w walkach podczas pierwszej wojny światowej, gdzie byli ranni ale przeżyli. Okazało się także, że był też czwarty brat, Władysław, który też do Ameryki wyjechał, ale szybko wrócił do Zagórowa i tutaj mieszkał z rodziną aż do śmierci w 1965 roku. Nikt z nas wtedy jednak sprawy sobie nie zdawał, że historia braci Marcjanów jest o wiele bogatsza, o wiele bardziej zawikłana i niezwykle tajemnicza. Już po powrocie do Kanady, zbierając materiały do obiecanej Pani Małgorzacie historii jej rodziny, wydarzyło się kilka rzeczy, które całkowicie odmieniło scenariusz tego opowiadania. Po wielu nieudanych próbach i ślepych zaułkach czasu i przestrzeni, w momencie jak piszę te słowa w listopadowy wieczór 2018 roku, przed kilkoma dniami odnalazłem poprzez internet Robertę DePiero, mieszkającą na Florydzie wnuczkę Józefa (Joseph) Marcyana. I to właśnie spotkanie zmieniło wszystko co planowałem napisać. Roberta posiada ogromną ilość dokumentów, fotografii, listów, wycinków z gazet i fragmentów publikacji o prawie wszystkich braciach Marcyan osiadłych w Ameryce. Zbierała te materiały na prośbę swojej śmiertelnie chorej mamy, córki Józefa- Marion Virginia Marcyan, która zmarła w 2016 roku.  Roberta parę dni temu powiedziała mi:

”…Zanim moja mama umarła, dałam jej zadanie do wykonania. Poprosiłam ją, że jak już będzie po tej drugiej stronie, żeby odszukała naszych przodków z Zagórowa i żeby w jakiś sposób przesłała o tym wiadomość. Wczoraj, po tym jak się ze mną skontaktowałeś, poczułam zapach olejku, który moja mama używała do leczenia reumatyzmu w mojej sypialni, gdzie od ponad dwóch lat stoi nieużywana statuetka do której ten olej nalewała. Podczas naszej intensywnej wymianie emails która trwała nieprzerwanie ponad dwie godziny, ten zapach był coraz silniejszy. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to moja mama przesyła mi w ten sposób wiadomość, że wykonała zadanie i że ta osoba z którą teraz jestem na internecie połączona, przyniesie informacje o które prosiłam…”

Piękna to historia i może trochę prawdy w tym jest, jako że z mojej strony był to pierwszy przypadek, że pomimo początkowych niepowodzeń w próbach skontaktowania się z Robertą, nie odłożyłem tego jak zwykle na półkę niezałatwionych spraw, ale próbowałem ponownie. Może więc ktoś za tym stał i namawiał do kolejnych prób.

Informacje jakie wymieniliśmy z Robertą podczas tych kilku dni pozwoliły rozszerzyć i wzbogadzić dotychczasową wiedzę o rodzinie Marcyanów. Rodzina w Polsce nie wiedziała, że więcej braci wyjechało do Ameryki i że do czterech o których było wiadomo (Marcel, Franciszek, Józef i Władysław), dołączyli jeszcze Ambroży i Stanisław. Rodzina w USA nie wiedziała że Władysław powrócił do Polski i nic nie wiedzieli o istnieniu Kazimierza, nie mówiąc już o tym, że nie mięli pojęcia że w Zagórowie i okolicach mieszka nadal wielu Marcjanów, potomków tych co w Polsce pozostali lub wrócili po nieudanej emigracji. Mój kanadyjski dom stał się więc ogniwem gdzieś w połowie drogi między Polską a USA, które połączyło te dwa odległe światy, o których wzajemnym istnieniu jeszcze parę godzin wcześniej nie wiedziały. Musiało to być ogromne przeżycie dla Pani Małgorzaty z Zagórowa i Roberty z Florydy, dwóch dawno zaginionych a teraz odnalezionych kuzynek, zamykając to wielkie koło historii, które zaczęło się ponad sto lat temu.

 

 

                                            

Kuzynki zaczynają więc korespondować intensywnie – pomimo że Pani Małgorzata nie mówi po angielsku, a Roberta zna zaledwie kilka polskich słów, zapamiętanych z domu dziadka Józefa – trochę z moją pomocą, trochę posiłkując się tłumaczeniem Goggle. A mają co nadrobić żeby być na bieżąco ze swoimi sprawami i wiadomościami rodzinnymi. Zostawmy je więc w tym momencie ekscytującej teraźniejszości i przenieśmy się do przeszłości która jest niezwykle ciekawa.

 

Szczepan Marcyan i Marcella Broniarczyk zamieszkiwali w Górnych Grądach, niewielkiej miejscowości 15 km na południowy zachód od Zagórowa. Nikt z potomków dziś żyjących w Zagórowie nie ma innych danych, skąd pochodzili, gdzie się pobrali i gdzie są pochowani, ale ponieważ w tym czasie jak piszę tą historię nadal trwają poszukiwania ich śladów, może niebawem coś znajdę.

Szczepan i Marcella dorobili się siedmioro synów. Władysław (1874), Ambroży (1883), Marcel (1887), Stanisław (1888), Franciszek (1889), Józef (1895), i Kazimierz (??)

To jest opowieść o ich życiu, pracy, rodzinie, o ich wzlotach i upadkach, ale przede wszystkim jest to opowieść o ciągłości i kontynuacji rodzinnych korzeni, które choć już się wydawały bezpowrotnie być wyrwane, odrosły na nowo w tej bogatej w historię Zagórowskiej ziemi.

MARCJANOWIE W POLSCE

WŁADYSŁAW

Władysław przypłynął do Ameryki jako ostatni z braci, 27 czerwca 1913 roku w wieku 39 lat, zostawiając w Zagórowie żonę Mariannę i gromadkę dzieci, w nadziei na lepsze życie. Przypłynął do swoich braci, których pięciu już było w tej „Hameryce” jak wtedy mówiono, wszyscy osiedleni w Chicago.

lista pasazerow
Fragment listy pasażerów płynącym statkiem ss President Grant z Hamburga. Na pozycji Nr3 widnieje nazwisko : Władysław Marcjan.

 

Pomimo niewątpliwej pomocy pomocy Marcela i Ambrożego, którzy mieszkali już tam parę lat, nie udało mu się podjąć żadnej pracy. Polscy emigranci byli generalnie bardzo źle traktowani, i choć byli bardzo dobrymi pracownikami, brak znajomości języka angielskiego i konkurencja ze strony wcześniej osiedlonych Irlandczyków i Włochów nie dawała dużych szans na godziwe zatrudnienie. W dodatku Władysław był w niezbyt atrakcyjnym robotnikiem w wieku 39 lat. W tamtych czasach średnia wieku tej najniższej klasy robotniczej to 53 lata, więc w tym wymiarze Władysław był już prawie dziadkiem, a kto by chciał dziadków zatrudniać? W poszukiwaniu pracy, polscy emigranci stawiali się codziennie wcześnie rano przed bramami fabryk w Chicago w nadziei że choć na ten dzień jakieś zatrudnienie dostaną. I najczęściej nic nie dostali, a czasami wężami strażackimi ich polewali, żeby się rozeszli. Nic więc dziwnego że pewnego dnia Władysław zdecydował się powrócić do Zagórowa. Tym bardziej, że dorobił się już dość sporej rodziny. Siedem córek (Bronisława, Jadwiga, Weronika, Regina, Władysława, Klara i Sabina) i dwóch synów (Czesław i Roman) nie mogło zostać jedynie na barkach jego żony Marianny. Były też bliźniaki, urodzone jako ostatnie dzieci Władysława i Marianny, ale jeden z bliźniaków zmarł jako niemowlę i jak rodzice zawieźli go na cmentarz aby godnie pochować, po powrocie z cmentarza znaleźli drugiego bliźniaka nieżywego, więc jak rodzinna historia głosi, Władysław złapał za siekierę i ta kołyskę, gdzie drugi bliźniak umarł, porąbał, krzycząc, „…żeby te czarty z tą kołyską w podziemia się zapadły…” Powróciwszy do Polski, zajął się połowem i handlem rybami. Oddajmy znów głos wnukowi Władysława, Panu Czesławowi Jasińskiemu, który tak wspomina opowieści swojego dziadka:

„…na co ja tam pojechalem do tej Hameryki, co staję przy bramie żeby mnie zatrudnili, to straż brali i sikawką na nas lali, czy ja zbrodnię jakąś popełniłem? Tyle tylkom zarobił, żem Batorym przypłynął do Gdyni i mówił, że nie wróci tam już nigdy. Po powrocie, wynajął z kolegami kilka kilometrów Warty i łowili ryby i handlowali nimi i to grubo, sprzedawali Żydom z Kalisza i z Łodzi, tygodniowo to oni dwa-trzy wozy tych ryb nałowili i tym Żydom sprzedawali. Te wozy to były takie specjalnie szczelne, z grubych desek wykładane, wieczorem te ryby ważyli i na rano już byli w Łodzi. Tych ryb to było tak gęsto, że czasami to i wiosła nie szło włożyć do wody. Były i tak wielkie sumy, że jak taki otworzył paszczę, to była większa jak wiadro, a jak takiego suma do furmanki włożyli, to jeszcze jego ogon metr za furmanką wystawał, taki był wielki…”

 

 

 

 

dom marcjanow
          Dom Władysława Marcjana przy ul. Ogrodowej w Zagórowie

                             

Według rodzinnych przekazów, Władysław mieszkał z rodziną przy ulicy Okólnej, ale po wielkim pożarze i spaleniu sporej liczby domów (niestety nie wiemy w którym to było roku), kupił działkę budowlaną przy ulicy Ogrodowej i zbudował tam dom, który stoi do dzisiejszego dnia, pięknie odremontowany przez jednego z wnuków Władysława. Z dokumentów parafii św. Piotra i Pawła w Zagórowie wynika, że Władysław Marcjan był rolnikiem, prawdopodobnie jak wielu innych mieszkańców w tamtych czasach, posiadał kawałek gruntu na nadwarciańskich łąkach, które uprawiał.

Schowek02

Marianna i Władysław pochowani zostali wraz ze swoją córką Sabiną na cmentarzu w Zagórowie, gdzie do dziś dnia rodzina Marcjanów opiekuje się ich grobem.

nagrobek
Nagrobek Marianny i Władysława Marcjanów w Zagórowie

 

KAZIMIERZ

Niewiele wiadomo o drugim z braci Marcjanów, Kazimierzu, który pozostał w Zagórowie mimo że sześciu jego braci odpłynęło za ocean. Urodził się w Zagórowie 19 Lutego 1988 roku. Ożenił się z Marią z domu Bator, ale nie wiemy gdzie i kiedy. W 1923 roku urodziła się jego pierwsza córka Kazimiera Magdalena.

14
Wpis do księgo parafialnej Zagórowa o urodzeniu Kazimiery Magdaleny Marcjan w 1923 roku

Kazimierz nie był dobrego zdrowia i nie nadawał się do ciężkiej pracy, więc rodzina odradziła mu tę daleką podróż. Ale pozostali bracia o nim nie zapomnieli. Podczas jednej z kilku wizyt Marcela w Polsce, ten kupił dom w Zagórowie, który to był co prawda kupiony dla matki Marcelli z domu Broniarczyk, ale Marcel zapisał go dla Kazimierza. Tutaj ponownie posłuchajmy wspomnień Pana Czesława Jasińskiego:

„…Marcel powiedział do Kazimierza tak :  ‚Razem z tobą niech zamieszka matka, do niedawna tak energiczna, ze jak szła rynkiem to tuman kurzu się unosił ( bo kiecki dłuższe niż nogi i tą kiecką bruk zamiatała) , ale  teraz nie jest dobrego zdrowia i opieki wymaga.’  Marcel więc dlatego kupił ten dom bratu, żeby do śmierci opiekował się matką, bo matce jakby kupił, a by nie daj Boże bardziej jeszcze na zdrowiu podupadła i  wskutek tej swojej choroby jakieś złe decyzje podjęła,  to diabli wiedza co by się z tym domem stało…” 

Kazimierz umarł młodo i został pochowany na cmentarzu zagórowskim, ale nie ma już tego grobu, w jego miejscu są pochowani inni Marcjanowie łącznie z jego własnym dzieckiem, które też umarło w bardzo młodym wieku. Już po publikacji tego artykułu, odnalazł się zapis w księdze parafii Zagórów o jego śmierci. Z tego dokumentu wynika, że kazimierz był kupcem.

13
Wpis do księgi parafialnej Zagórowa o śmierci Kazimierza Marcjana w 1923 roku, zaledwie cztery miesiące po urodzeniu się jego córki Kazimiery Magdaleny

Kazimierz miał też starszego syna, który jak wybuchła druga wojna światowa, poszedł na wschód i zginął na Litwie.  Wdowa po Kazimierzu wyszła ponownie za mąż i jej córki ten dom, kupiony przez Marcela, przejęły. Po jakimś czasie postanowiły go sprzedać a nowym nabywcą został Pan Czesław Jasiński, który tam mieszka po dzień dzisiejszy, tak więc dom, który był kupiony przez bogatego przybysza z Chicago, Marcela Marcjana, pozostaje w rękach Marcjanowych potomków.

dom jasinskich
Dom Kazimierza Marcjana przy Dużym Rynku w Zagórowie, którego obecnym właścicielem jest Czesław Jasiński

Jest jeszcze i w Zagórowie i rozsiana po Polsce duża grupa potomków rodziny Marcjanów, którzy zostali na tej ziemi, przetrwali wojny i okupacje i nadal tutaj żyją i mieszkają. Władysław i Kazimierz pozostawili po sobie kilka tuzinów dzieci, wnuków i prawnuków, którzy, mam nadzieję, z ciekawością będą odkrywać losy swoich przodków, które staram się tu opisać.

W następnych dwóch częściach tej opowieści, dowiemy się więcej o tych Marcjanach, którzy do tej amerykańskiej ziemi obiecanej dotarli i tam wrośli w nią na zawsze. Będzie to historia o ich wzlotach i upadkach, o wielkich biznesmenach i ich sukcesach, ale także o ciemnych stronach życia niektórych z braci, powiązaniach z Al Capone, porzucaniu swoich rodzin, alkoholizmie i brutalności……

 

Nota od autora:

1. Kiedy pisałem tą opowieść o braciach Marcjan,  a szczególnie tą pierwszą część o przyjeździe Marcela w automobilu, przypomniało mi się moje dzieciństwo…

Nadwarciańskie  łąki, gęsi, których się trochę bałem, bo myślałem, że mnie zadziobią, mój dziadek, Jan Michalski, który brał mnie na wędkowanie na tego największego szczupaka którego nie mógł złapać od lat, zapach łąk, bociany, żaby, zapach tataraków…

2. Ta opowieść nie powstałaby bez współpracy moich przyjaciół:

Małgorzata Kasprzak, Zagórów, Poland

Czesław Jasiński, Zagórów, Poland

Artur Paprzycki, Zagórów, Poland

Katarzyna Połom, Zagórów, Poland

Jarosław Buziak, Zagórów, Poland

Roberta DePiero, Florida, USA,

Henry Thomas, Texas, USA

Maria Michalska, Canada

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s