Bracia Marcjan w Chicago, cz.1

JÓZEF MARCYAN

1894-1968

Joseph Marcyan
Józef Marcjan

Krzyk młodej kobiety, stojącej na niewielkim wzgórzu, odbijał się od pomalowanych na biało ścian stajni i niósł się przez otwarte pola i łąki – aż do niedalekiego jeziora zwanego Paradise. Trzy małe dziewczynki stały tuż obok niej, trzymając się za jej długą suknię i popłakując cicho. Kobieta krzyczała w stronę  wysokiego, przystojnego mężczyzny oddalającego się od nich, ale on nie zwracał uwagi  na prośby i groźby kobiety, ani też na płacz dzieci i nie odwracając głowy, coraz szybciej szedł w stronę stojącego przy pobliskiej drodze samochodu. Kobieta krzyczała coraz głośniej, nie przebierając w słowach, ale mężczyzna wydawał się być tym kompletnie nieporuszony. Wsiadł szybko do samochodu i odjechał, nie patrząc nawet w lusterko, zostawiając tumany kurzu na polnej drodze prowadzącej od farmy do niedalekiej autostrady. W ostatnim odruchu rozpaczy i gniewu kobieta złapała leżący nieopodal obtłuczony gliniany garnek i cisnęła nim za oddalającym się pojazdem, ale i to nie przyniosło najmniejszego efektu – auto było już za daleko. Wszystko nagle ucichło i tylko cichy płacz dzieci mieszał się z typowymi dźwiękami gorącego letniego popołudnia, z kwileniem ptaków lecących znad jeziora, gdakaniem kur w pobliskim kurniku i skrzypieniem starego, nie oliwionego od dawna wiatraka do pompowania wody. Kobieta z dziećmi zawróciła w stronę starego domu, stojącego pośrodku innych budynków gospodarczych na tej wielkiej farmie, martwiąc się o przyszłość. Dziewczynki w wieku 10-13 lat nie były jeszcze na tyle duże, aby zastąpić dorosłego, silnego mężczyznę we wszystkich ciężkich zajęciach, jakich pełno było w gospodarstwie. Tym bardziej, że farma nie miała ani prądu, ani bieżącej wody, a jedyny samochód jaki posiadali, właśnie bezpowrotnie się oddalił. Wydawało się, że świat się zawalił i  sił zabraknie, aby stanąć jakoś w przyszłości na nogi. Kobieta nawet się nie domyślała, że samotne wychowanie dzieci i gospodarowanie na farmie to nie był jeszcze koniec jej kłopotów. W rzeczywistości sprawy miały się o wiele gorzej niż jej się w tym momencie wydawało…

GIF

Dźwięk wychodzącego połączenia w słuchawce mojego telefonu przedłużał się w nieskończoność. Próbowałem tego dnia już kilka razy dzwonić pod ten numer, ale bez powodzenia. Był już późny wieczór, postanowiłem więc zadzwonić po raz ostatni. Tym razem jednak, odezwał się nagle cichy głos starszej kobiety. Po krótkim przedstawieniu, kim jestem i w jakim celu dzwonię, rozmowa z Panią Laraine Botos potoczyła się już bez większych problemów.

„… jak miałam trzy lata, mój ojciec kupił farmę niedaleko miasteczka Vandalia w stanie Michigan, około 100 mil na wschód od Chicago. Przez kilka lat jeździliśmy tam na wakacje i  weekendy, łowiliśmy ryby, polowaliśmy, był to dobry czas dla mnie, moich sióstr i mamy, czas w którym mogliśmy odetchnąć trochę od zgiełku Chicago, gdzie mieszkaliśmy na co dzień. Jak miałam 12 lat, ojciec zdecydował, że przeniesiemy się z miasta na farmę na stałe, bo tam będzie nam lepiej i łatwiej niż w wielkim mieście…”

48398898_1117532828453868_324849933037338624_n
Córka Józefa Laraine Marcyan i jego wnuczka Roberta DePiero

 Laraine Botos ma dzisiaj 93 lata. Mieszka samodzielnie w niewielkim mieszkaniu w South Bend ( tym samym mieście, gdzie również żył wspomniany przy innej okazji Zagórowski emigrant Kazimierz Fiwek ), sama robi zakupy, gotuje, a w dodatku nadal jeździ samochodem. Czasy jakie wspomina to lata trzydzieste XX wieku. Urodziła się w 1925 roku w Chicago jako średnia z trzech córek Józefa Marcjana i Marty Rozalii Mrożek. To właśnie Marta Rozalia, w dwa lata po przeniesieniu się na farmę, rzucała glinianymi garnkami za swoim mężem, Józefem Marcyanem, który postanowił porzucić swoją żonę i trzy nieletnie córki i powrócić do Chicago. Życie na farmie widocznie mu nie odpowiadało, choć właśnie takie życie pamiętał ze swojej młodości z Zagórowa, gdzie wraz z ojcem Szczepanem i sześcioma braćmi uprawiali małe pole nad Wartą.

Marta Marcyan z dziećmi
Marta Marcjan z córkami Laraine, Rosalyn i Marion

„…Po jakimś czasie jak mój ojciec nas opuścił…” wspomina Laraine „…zadzwonił sąsiad do mojej mamy i pytał się, czy mama wie, że nasza farma jest wystawiona na sprzedaż za niezapłacone podatki a wszystkie narzędzia i maszyny zostały wystawione na licytację. Suma do zapłacenia to było nieosiągalne kilkaset dolarów. Nie mieliśmy takich pieniędzy i wyglądało na to że stracimy farmę, ale mama zwróciła się z prośbą do swoich sióstr, które bez wahania pomogły i pożyczyły nam wszystkie potrzebne pieniądze…”

Auction
Ogłoszenie o aukcji na której miały być sprzedane narzędzia i zwierzęta z farmy Józefa Marcjana
Józef i Marta
Józef i Marta w dniu ślubu 1923 rok

Marta Rozalia Marcjan, żona Józefa, pochodziła z osiadłej już parę lat wcześniej w Chicago rodziny Mrożek. Ojciec Paul (Paweł) Mrożek pochodził z Górnego Śląska, a jej matka Marta Victoria z domu Ciupka, urodziła się w Gliwicach. Paweł przyjeżdżał kilka razy do Polski po śmierci swojej pierwszej żony i podczas jednej z wizyt poznał Martę Victorię i bez niej już nie mógł wyjechać. Przywiózł ją do Ameryki, gdzie się pobrali, byli właścicielami dwóch farm, sklepu z artykułami spożywczymi i gospodarczymi jak również tawerny. Nie dość, że powodziło im się bardzo dobrze, to w dodatku byli bardzo kochającą i wspierającą się rodziną. Pięć córek i trzech synów, jakich się starsi Państwo Mrożkowie dorobili, było zawsze blisko siebie. Rodzeństwo spotykało się przy najmniejszej nawet okazji i wzajemnie sobie pomagało. Sklep Mrożków i tawerna Józefa Marcjana sąsiadowały ze sobą dosłownie przez ścianę na rogu Wood St i 48 St w Chicago. Nic więc dziwnego, że Marta Rosalia Marcjan często spotykała się z rodzicami i rodzeństwem. Dokładnie to było powodem, że pewnego dnia w 1937 roku, Józef zdecydował, że przeprowadzi się na stałe wraz z rodziną na farmę.

Sklep Mrożków
Dom i sklep Mrożków, 48 St., Chicago

Laraine wspomina:

”…Mój ojciec był bardzo zazdrosny, że jego żona i jej rodzina byli bardzo blisko ze sobą, że to była bardzo kochająca rodzina, a on pewnie czuł się odosobniony, trochę jak trędowaty, był alkoholikiem, źle traktował nas, być może był uwikłany w jakieś ciemne interesy…”

Marion Marcjan, najstarsza z trzech córek Józefa:

”…usłyszałam pewnej nocy głośny krzyk mamy – „Joe, Joe, puść mnie, nie mogę oddychać” – mój ojciec był pijany i mamę dusił, jakoś się obroniła i wszyscy uciekliśmy jak staliśmy, w piżamach, do wujka Marcela, ojca brata, który mieszkał na drugim rogu ulicy. Pozostaliśmy tam aż do tego czasu, jak ojciec postanowił wyprowadzić się na farmę. Mama się zgodziła, bo przecież chodziło jej o naszą przyszłość, pewnie liczyła, że ojciec się poprawi, przestanie pić i wszystko będzie dobrze…”

Niestety, to były tylko pobożne życzenia Marty Marcjan. Po dwóch latach spędzonych na farmie, Józef Marcjan wsiadł w samochód i odjechał.

Farma
Farma Marcyanów, zdjęcie współczesne
Plan farmy
Mapa pokazująca farmę Marcyanów i Mrożków nad jeziorem Paradise

Farma, którą Józef Marcjan kupił w 1928 roku, była  szczytem marzeń biednych Polskich emigrantów w Ameryce – dla większości nieosiągalnym – ale dla Józefa wyłożenie z kieszeni sześciu tysięcy dolarów na jej kupno nie stanowiło problemu. Farma znajdowała się w Cass County w stanie Michigan, niedaleko od Chicago. Zbudowana została w 1871 roku przez Leviego Reynoldsa , który był szeryfem w tym rejonie. Po jakimś czasie sprzedał on farmę Tomowi Pegury, od którego to właśnie kupił ją Józef. Farma była dla niego tylko jednym z elementów kwitnącego biznesu; posiadał bowiem w Chicago dobrze prosperującą tawernę oraz sklep z żywnością i artykułami przemysłowymi oraz drogeryjnymi, w dobrej dzielnicy, prosperującej wyjątkowo dobrze jak na czasy kryzysu gospodarczego i prohibicji lat dwudziestych. Farmę kupił właśnie po to, by zaopatrywała sklep w świeży towar : warzywa, owoce i mięso. Wszedł w spółkę z rodziną Mrożków,  która też posiadała dużą farmę w tej samej miejscowości. Farma i sklep nie były jednak głównym źródłem dochodów dla Józefa. Czasy prohibicji stworzyły bowiem okazję do zrobienia znacznie większej fortuny. W piwnicach swojej tawerny Józef pędził bimber, gromadzony przez Martę… w kuchni. Nielegalny trunek sprzedawany był na miejscu lub zaopatrywali innych sprzedawców i pośredników.

48426196_328112764455582_803855888824664064_n
Wnętrze taverny. Józef pierwszy z lewej.

W budynku, w którym mieściła się taverna Józefa i sklep Mrożków, znajdowała się również siedziba polonijnej instytucji finansowej zwanej King Zigmont Building and Loan Association (Kasa Pożyczkowa im. Króla Zygmunta), której dyrektorem był Otto Buetler, prawnik z zawodu a księgowym jego brat Albert. Oboje urodzili się we Wrąbczynku niedaleko Zagórowa i osiedlili w Chicago w mniej więcej tym samym czasie, co bracia Marcyan.  Beutlerowie to rodzina niemiecka, jakich wiele mieszkało w okolicach Zagórowa od pokoleń, żyli i pracowali razem z Polakami bez większych problemów, niestety czasy nazistów hitlerowskich pokazały później, że wszystko się mogło zmienić na gorsze bardzo szybko, a losy bojowników POW potwierdziły najgorsze. W zdecydowanej większości przypadków jednak emigracja do innego kraju usuwa jakby ten nacjonalistyczny mechanizm i – o dziwo – nagle nie widać żadnych regionalnych problemów, które cudownym sposobem zanikają na obcej ziemi. Więc Beutlerowie z Wrąbczynka i Marcjanowie z Zagórowa nie tylko mieszkali niedaleko siebie, nie tylko sobie pomagali, ale też ich rodziny się łączyły. Albert Beutler ożenił się z Mary Mrożek, tej  siostra z kolei to właśnie Marta Rozalia, żona Józefa Marcjana. Rodzina Beutlerów, aby zachować historię rodzinną dla przyszłych pokoleń, wspólnie napisała książkę „Sixty Years of Holding Hands”, wydaną w roku 1998, w której jest kilka arcyciekawych fragmentów dotyczących Józefa Marcjana. Przytoczą je tutaj w orginalnej formie:

„…W każdy czwartek ludzie przychodzili do Kasy Pożyczkowej, żeby wpłacić pieniądze na swoje konta. Albert przyjmował pieniądze i wydawał poświadczenia o wpłacie, ale pieniądze były przechowywane w sejfie aż do następnego dnia, kiedy miały być zdeponowane w dużym banku. Pewnego dnia wieczorem, jak już wszystkie pieniądze były bezpieczne w sejfie, Albert po przyjeździe do domu, niedaleko od Kasy, podjechał od tyłu gdzie miał garaż. Gdy wysiadał z samochodu, żeby otworzyć bramę do garażu, podeszło do niego trzech mężczyzn i przystawiwszy pistolet do głowy, kazało mu wsiąść szybko do samochodu i wszyscy razem odjechali. Bandyci byli wściekli, że nie znaleźli przy nim spodziewanych pieniędzy, więc ograbili go tylko z portfela i jego własnego pistoletu i odjechali gdzieś, bo podejrzewali że pieniądze są w aucie ukryte. I rzeczywiście, po paru dniach samochód został przez policję odnaleziony, ale nie do użytku jako że był dosłownie na kawałki rozebrany w poszukiwaniu gotówki…”

Sklep Mrożków i taverna Józefa to wielki budynek, gdzie poza siedzibą wspomnianej Kasy Pożyczkowej, były dwa duże pięciopokojowe mieszkania, duża sala, którą można było wynająć na zabawy taneczne i na różne przyjęcia. Sklep, w którym sprzedawano artykuły spożywcze, jak również gospodarcze i inne, był jednym z największych w tej części Chicago. Część produktów sprzedawanych w sklepie pochodziła z farmy Mrożków i Marcyanów.

48402991_356276671619047_7796141901744177152_n
Wnętrze sklepu Mrożków. Jeden z klientów trzyma świeżo kupionego zająca.

„…Były tam żywe kury, kaczki, gęsi, gołębie i ryby. Żywy drób był trzymany na podwórku za sklepem, gdzie klienci mogli wybrać swój „chodzący” jeszcze rosół, po czym ptaki były albo oprawiane w sklepie, albo zabierane żywe. Lodówki nie były jeszcze ani popularne ani dostępne dla biednej klienteli, więc najlepszym sposobem przechowywania mięsa było trzymać je żywe do ostatniego momentu. Żywe ryby były przywożone w beczkach z Paradise Lake, nad którym znajdowały się farmy a króliki były upolowane na okolicznych polach ze śrutówki. Z tego powodu wielu klientów połamało sobie zęby na śrucie w mięsie, ale nikt specjalnie nie narzekał, bo świeże mięso było cenną potrawą. Króliki szły bardzo dobrze i najczęściej cały dzienny zapas, który czasem dochodził do 200 sztuk, sprzedawany był bardzo szybko…”

Sklep posiadał samochód ciężarowy i dostawa żywności z odległej o 100 mil farmy odbywała się raz w tygodniu. Ze względu na bardzo kiepskie drogi, zajmowało dwa dni żeby obrócić na farmę i z powrotem do Chicago mimo tak niewielkiej odległości.

„…Józef Marcjan zarządzał tawerną a jego żona Marta sklepem. Tawerna była jednym z wielu punktów dystrybucyjnych alkoholu dla gangsterów Ala Capone. Ten budynek był dobrze przystosowany do różnego rodzaju biznesu. Był zbudowany na drewnianych kolumnach, na których podłoga parteru była zamocowana około metra nad gruntem, co dawało znakomitą i dobrze ukrytą przestrzeń na magazynowanie setek 50-litrowych blaszanych pojemników z wódką i whisky. Któregoś dnia do tawerny wszedł nikt inny tylko Al Capone ze swoimi ochroniarzami. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że to był TEN słynny gangster, brutalny i bez skrupułów Al, ale w miejscach, takich jak tawerna Józefa, gdzie czuł się widocznie dobrze i bezpiecznie, znany był jako dżentelmen, dla którego zawsze gotowy był jego ulubiony stół. Inni klienci mogli z tego stołu korzystać, ale jak Capone wchodził, to szybko zabierali swoje zupy i kotlety siadając gdziekolwiek indziej. Capone zawsze zamawiał drinki dla wszystkich co akurat byli w tawernie, co troche towarzystwo uspokajało, że jak długo Al był przyjacielski, wszystko będzie OK. Józef podczas podawania talerzy, poskarżył się Alowi Capone, że parę dni temu Albert Beutler, księgowy Polskiej Kasy Pożyczkowej, został obrabowany z pieniędzy i swojego pistoletu. Capone bez zastanowienia krzyknął na jednego z ochroniarzy –„Daj mi swoją spluwę..” i podał ją dla Józefa, mówiąc”… oddaj to swojemu przyjacielowi…”. Albert odzyskał pistolet i jest on do dziś dnia przechowywany w rodzinie…”

GIF

Nikomu pewnie nie trzeba przedstawiać Ala Capone, ale niezbyt znane fakty z jego życia i „biznesu” warto tu może przytoczyć, jako że dotyczą też emigrantów z Polski.

Al Capone
Al Capone
Hymie Weiss
Henryk Wojciechowski (Hymie Weiss)

W czasach prohibicji gangsterzy robili ogromne pieniądze, więc walka o dominacje w Chicago była bardzo krwawa. Podczas lat 1920-1931 ocenia się, że mafia Capone’a zarabiała około 100 milionów dolarów rocznie, a przy okazji wymordowała setki swoich konkurentów. Jednym z największych rywali Capone, którego rzeczywiście się bał, był Polak Henryk Wojciechowski, zwany oficjalnie Hymie Earl Weiss. Trochę to tajemnicza postać, ponoć urodził się w Polsce i wyemigrował do Ameryki, ale inne źródła podają, że urodził się w Buffalo w stanie Nowy Jork. Był on członkiem gangu z Północnej Dzielnicy (North Side Gang), a jego przywódcą został w 1924 roku. Od tego momentu gang Capone (South Side Gang) i Weissa byli uwikłani przez lata w niekończącą się wojnę o dominację i kontrolę nad Chicago. Weiss, nazywany potocznie Hymie the Polack, był człowiekiem pełnym sprzeczności. Mimo swojej kariery jako gangster i wysokiej klasy kryminalista, był głęboko praktykującym katolikiem, miał zawsze zawieszony na szyi krzyżyk, nosił przy sobie różaniec i małą biblię. Regularnie uczęszczał na msze święte do katedry położonej na przeciwko siedziby gangu. Weiss miał trochę reputację Robin Hooda, bo często pomagał biednym w tej okolicy Chicago, ale był też nerwowy i nieobliczalny, gdy coś szło nie po jego myśli. To on wymyślił i często realizował metodę pozbycia się niewygodnych dla niego ludzi, zwaną „droga w jedną stronę”, gdzie zapraszał nic nie podejrzewające ofiary do samochodu na przejażdżkę, podczas której byli mordowani albo strzałem w tył głowy albo duszeni przez gangstera siedzącego na tylnym siedzeniu. Hymie the Polack był poważnie chory, miał często mocne bóle głowy i dlatego mówił, że wie że i tak nie pożyje długo, co mogło tłumaczyć jego zawziętość i brak strachu. Po objęciu władzy gangu w 1924 roku, postanowił rozprawić się z gangiem Capone. Najpierw zaatakował Johnnyego Torrio, „Ojca Chrzestnego” i pierwszego przywódcę tego gangu. Weiss ze swoimi ludźmi ostrzelał Torrio przed jego domem i poważnie go zranili. Johnny przeżył ale musiał uciekać do Włoch na jakiś czas i to był moment, kiedy Al Capone objął władzę. Teraz Weiss chciał się dobrać do niego. Capone bał się tego Polaka, więc zaproponował rozejm i podział terytorium, co jednak zostało zdecydowanie odrzucone. Kilkakrotnie i jeden i drugi próbowali zabić rywala, na razie bezskutecznie. Jednego razu Weiss przybył z kilkudziesięcioma gangsterami w siedmiu samochodach przed hotel Hawthorne  i ostrzelali cały budynek z karabinów maszynowych, demolując go doszczętnie, ale Capone jakimś cudownym sposobem przeżył i ten zamach. Wszystko się skończyło 11 września 1926 roku. Hamie the Polack wysiadał z samochodu przed swoją kwaterą, kiedy został ostrzelany z budynku po drugiej stronie ulicy. Został poważnie ranny i zmarł w drodze do szpitala. Miał zaledwie 28 lat. Przy nim znaleziono 6 tysięcy dolarów gotówki, wiele czeków, pistolet i jego biblię.

GIF

Najmłodsza córka Józefa – Rosalyn Marcjan, do dziś dnia mieszka na tej farmie, którą jej ojciec Józef kupił w 1928 roku i z której też po paru latach odszedł i porzucił rodzinę. Po skończonej szkole podstawowej w jednoizbowym budynku niedaleko farmy, gdzie chodziła razem z siostrami Laraine i Marion, przeniosła się do niedalekiego miasteczka Vandalia do gimnazjum. Od młodości kochała zwierzęta, nic więc dziwnego że chciała się edukować na doktora weterynarii, ale na te studia nie mogła sobie pozwolić, wróciła więc na farmę. Jej ojciec, choć miał pieniądze, nigdy nie dzielił się z rodziną od której odszedł, były tylko rzadkie przypadki jak dał którejś córce parę dolarów. I tu przypadek sprawił, że życiowa droga Rosalyn poszła jednak w kierunku jej ulubionego zajęcia jakim były zwierzęta.

„…Ojciec lubił jeździć konno, więc kupił mi za 40 dolarów kucyka, którego po jakimś czasie sprzedałam i kupiłam większego konia za 62 dolary a zaraz po tym znów i tego sprzedałam i w wieku 14 lat kupiłam wreszcie rasowego ogiera za 70 dolarów i nazwałam go King. To był najlepszy koń jakiegokolwiek miałam. Wyglądał dobrze, zaczęłam go trenować i ludzie z okolicy zaczęli się dopytywać, czy nie trenowałabym ich koni też. I to był początek mojego biznesu, jakim był hodowla i trening koni. Przez moje ręce przeszło dobrze ponad 100 koni, które trenowałam. Mój King był Mistrzem stanu Michigan przez pięć lat z rzędu, ale zachorował i rok potem odszedł. Byłam też na Krajowych Mistrzostwach i w innych Stanach. W 1960 roku mój inny koń zwany Star zdobył również mistrzostwo stanowe. King i Star pochowani są na farmie zaraz za stajnią i mają nawet swój nagrobek zrobiony ze zwykłego kamienia…”

48428009_944566635738495_8399584974335901696_n
Nagrobek koni Pani Rosalyn
Rosalyn Marcyan
Rosalyn Marcjan

Rozmawiałem z Rosalyn kilka dni temu, tak wspomina swojego ojca Józefa:

”…to był bardzo dobry ojciec dla mnie, ale miał bardzo trudną przeszłość, był na froncie pierwszej wojny światowej, był zagazowany i ranny, za co dostał wysokie odznaczenie wojskowe. Wtedy jeszcze nie rozpoznawali tej choroby co się teraz nazywa PTSD (Post Traumatic Stress Disorder – Zespół Stresu Pourazowego), dlatego pił, pił często i dużo. Jak był pijany, potrafił mamę bić, przeklinał i był bardzo niedobry. Gdy nie pił, był dla nas bardzo dobry, pamiętam jak była w Chicago Wystawa Światowa, to wziął nas wszystkie trzy siostry na tą wystawę, był tam cyrk, różne występy i wszyscy mieliśmy dobry czas…”

„…jak nas zostawił na farmie, to sprzedał wszystkie narzędzia i zwierzęta, zostawił tylko dwie krowy i kury, z których żyliśmy, ale farmę zostawił nam i to było bardzo dużo, bo była warta sporo pieniędzy. Za sprzedane narzędzia kupił tawernę w Chicago, potem ją sprzedał i kupił nową w Vandalia, wtedy ja chodziłam tam do szkoły i często się widywaliśmy. Ostatni raz jak go widziałam, to było jak chodziłam do gimnazjum. To wtedy tuż przed Bożym Narodzeniem widziałam go po raz ostatni.  Wyglądał źle i był bardzo smutny i płakał. Był chory na gruźlicę płuc, to miał po tym  jak go zagazowali na wojnie, a potem całe życie pracował w tawernie, gdzie dużo palili tytoniu i papierosów. Dał mi wtedy 20 srebrnych dolarówek. Kilka z nich po latach sprzedałam, ale 15 tych monet mam do dziś. Więcej nie miałam z nim kontaktu, umarł na raka w domu kombatantów na Florydzie…”

Rosalyn już dawno jest na emeryturze i w wieku 89 lat nie jeździ już konno, za to przesiadła się na stacjonarny rower,  żeby utrzymać formę.

Najstarsza córka Józefa Marion Marcjan, chodziła razem z siostrami do tej samej jednoizbowej szkoły niedaleko farmy przy jeziorze Paradise. Póżniej przeprowadziła się do Chicago żeby ukończyć gimnazjum, mieszkała tam u swojej ciotki Helen Mrożek, siostry mamy. Ukończyła średnią szkołę pielęgniarską w 1944 roku, praktykę odbywała w szpitalu Św. Bernarda w Chicago. Pracę znalazła w szpitalu dla weteranów wojennych w Fort Leavenworth w stanie Kansas, gdzie poznała swojego pierwszego męża Steve Chabala.  Przenieśli się do Cleveland, mąż zmarł dwa lata póżniej na raka kości. Kontynuowała pracę w różnych miejscach by w końcu osiąść na stałe jako naczelna pielęgniarka w dużym szpitalu na Florydzie, gdzie spotkała swojego drugiego męża Nikolas DePietro, który był lekarzem w tym samym szpitalu. Pobrali się w 1953 roku. To właśnie z tego małżeństwa urodziła się Roberta DePiero, odnaleziona kuzynka Marcjanów z Zagórowa, o której pisałem w części pierwszej artykułu o braciach Marcjan w Zagórowie.

GIF

Józef Marcjan przypłynął do Ameryki wraz ze swoim bratem Stanisławem 9 lutego 1913 roku z Glasgow w Szkocji. Przypłynęli do brata Marcela, który mieszkał w Chicago już od 1907 roku. Pracował najpierw jako barman w jakiejś małej knajpie, potem dorobił się trochę pieniędzy i kupił tawernę w Chicago.

Ship Manifesto
Rejestr emigrantów ze statku

Został obywatelem amerykańskim w 1916 roku i w rok później, tak jak bracia Kmieciak opisani w jednym z poprzednich artykułów, powołany został do armii amerykańskiej i pojechał do Europy walczyć na frontach Pierwszej Wojny Światowej. Był szeregowcem w 18 Dywizji Piechoty i za zasługi bojowe został odznaczony orderem Purple Heart.

Naturalization
Wniosek o obywatelstwo amerykańskie
Military Service
Świadectwo odbytej służby wojskowej

Ożenił się z Martą Mrożek  24 kwietnia 1923 roku w Chicago. Urodziły im się trzy córki – Marion Virginia w 1924 roku, Laraine Florence w 1925 i Rosalyn w 1929. Marion zmarła w 2016, Laraine mieszka w South Bend a Rosalyn na farmie.

Marriage
Wyciąg z rejestru małżeństw z Chicago

Po rozstaniu się z rodziną, Józef wrócił do biznesu, kupił najpierw tawernę w Chicago, później przeniósł się do Vandalia w Michigan, gdzie ponownie miał bar, ale po czasach „bonanzy” jakim była prohibicja, biznes szedł coraz gorzej. W końcu nie miał już żadnych pieniędzy a nawet spore długi. Na koniec życia mieszkał w domu weteranów w Pinelass na Florydzie, gdzie w biedzie umarł w 1968 roku w wieku 72 lat.

Grave
Nagrobek Józefa Marcyana na cmentarzu na Florydzie

Był człowiekiem rozdartym, dla jednych czuły i dobry, dla innych pijak i awanturnik. Człowiek z wielkim sercem gdzieś tam głęboko ukrytym, ale na zewnątrz odpychający. Człowiek, który chciał być czułym i kochającym mężem i ojcem, ale demony wojny i alkoholizmu stały mu na drodze do samego końca.

Nota od Autora:

Ten artykuł nie byłby możliwy bez pomocy następujących osób:

  1. Roberta DePiero, Floryda, USA
  2. Laraine Botos, Indiana, USA
  3. Rosalyn Marcyan, Michigan, USA
  4. Marion DePiero, pośmiertnie
  5. Henry Thomas, Texas, USA, English Editor
  6. Katarzyna Połom, Zagórów, Edytor

Wykorzystane były fragmenty książki „Sixty Years of Holding Hands” by Gene L. Swackhamer, 1998 Edition.

Imiona i nazwiska Marcjanów użyte w tym artykule są w orginalnej pisowni Polskiej. W USA zostały zamerykanizowane, np. Józef Marcjan to Joseph (Joe) Marcyan.

2 uwagi do wpisu “Bracia Marcjan w Chicago, cz.1

  1. …”Beutlerowie to rodzina niemiecka, jakich wiele mieszkało w okolicach Zagórowa od pokoleń, żyli i pracowali razem z Polakami bez większych problemów, niestety czasy nazistów hitlerowskich pokazały później, że wszystko się mogło zmienić na gorsze bardzo szybko, a losy bojowników POW potwierdziły najgorsze.”…
    Artykuł, zresztą także inne, jest ciekawy ale dlaczego używane jest kreślenie naziści hitlerowscy. Używanie takich określeń po prostu zakłamuje rzeczywistość przez co Nas, Polaków oskarża się o . To po prostu byli Niemcy. Dla przeciętnego obcokrajowca a w szczególności Amerykanina, naziści to Polacy.

    1. “…Artykuł, zresztą także inne, jest ciekawy ale dlaczego używane jest kreślenie naziści hitlerowscy. Używanie takich określeń po prostu zakłamuje rzeczywistość przez co Nas, Polaków oskarża się o . To po prostu byli Niemcy. Dla przeciętnego obcokrajowca a w szczególności Amerykanina, naziści to Polacy….”

      Serdecznie dziękujemy za komentarz i tak jak wszystkie inne komentarze do naszych artykułów, traktujemy je bardzo poważnie. Szczególnie, gdy jak Pański, dotyka głębokich problemów nie tylko tamtych wojennych czasów, ale również współczesności. W tym konkretnym przypadku autor artykułu uważa, że użył formy “Naziści” a nie “Niemcy” prawidłowo. Stara się bowiem unikać generalizowania, które może być krzywdzące w wielu sytuacjach. Tysiące Niemców, którzy nie zgadzali się z polityką nazistów zostało wymordowanych w obozach koncentracyjnych, które już działały długo przed wybuchem wojny. Duża część niemieckiej ludności nie popierała nazistów i hitlerowskich polityków. Mieszkańcy Śląska, setki tysięcy, poprzez obywatelstwo niemieckie zmuszeni byli służyć w niemieckiej armii, choć byli rdzennymi Polakami. Nie można ich nazwać Niemieckimi zbrodniarzami. Nie chciałby Pan, mam nadzieję, nazwać dzisiejszych mieszkańców Katowic czy Opola Niemcami i obarczać ich winą za krematoria. Równie dobrze, jeśli zaczęlibyśmy generalizować, to musielibyśmy powiedzieć, że to nie fanatycy Narodowych Sił Zbrojnych są odpowiedzialni za tysiące ofiar bratobójczych walk ale winni są wszyscy Polacy. W gułagach i obozach, z głodu i zamęczonych na różne sposoby zginęło dziesiątki milionów Rosjan, wymordowanych przez bolszewików. Mafia, to nie wszyscy Włosi. Alkoholicy to nie wszyscy Polacy itd..Unikajmy generalizacji, ale rozliczajmy tych, którzy są winni..

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s