Autor: Bogdan Michalski

Lata rozbiorów, prześladowań religijnych, społecznych i kulturowych jak również bieda, brak pracy i kilka nieudanych powstań narodowych to główne przyczyny masowej emigracji Polaków w latach miedzy 1880 do 1920. W tym czasie, jak oceniają historycy, z terenów Prus, Rosji i Austrii wyjechało około 3,6 miliona Polaków. Najliczniejsza grupa, ok. 2,6 miliona, wypłynęła w rejs „za chlebem” do Stanów Zjednoczonych.
Na jednym z takich statków – przywożących masowo emigrantów z Europy – przypłynęli do Ameryki 9 Marca 1907 roku bracia Stanisław i Tomasz Michalscy z Zagórowa. Przybyli do swojego brata Feliksa Michalskiego, mojego pradziadka.
W 1910 roku znalazł się tam również Walenty Jasiński, krawiec z Zagórowa, który dołączył do swojego brata Ignacego. Walenty i Ignacy byli synami Leonarda Jasińskiego, brata mojej prababci Maryanny, żony Feliksa Michalskiego.
O losach tych dwóch rodzin przeczytacie Państwo w kolejnych częściach tej opowieści…
Historia Zagórowa jest zapewne dobrze znana jej mieszkańcom, czy to z opowieści i dokumentów rodzinnych, czy to za pomocą publikacji książkowych i w ostatnich latach z ogólnie dostępnego Internetu. Z wielu książek o Zagórowie, które na przestrzeni lat były opublikowane, dwie trafiły do mojego kanadyjskiego domu. „Zagórów- Album Miasta” autorstwa Mirosława Słowińskiego i „Peowiacy” Mariana Jareckiego. Spośród kilku stron internetowych dedykowanych temu miastu, najbardziej przeze mnie odwiedzana jest „Zagórów – Miejsce z Historią”, redagowane przez grupę młodych entuzjastów historii Zagórowa z Katarzyną Połom na czele. Jest wiec trochę źródeł, gdzie zgromadzonych jest dużo faktów, artykułów i danych historycznych dotyczących przeszłości tego miasta. Miasta niewielkiego, położonego gdzieś w centrum Polski, którego istnienia zapewne niewielu ludzi na całym świecie jest świadomych, a jednocześnie tak ważnego dla jego mieszkańców, czy tych obecnych, czy tych co już dawno z niego gdzieś w świat wyjechali.
Mam szczególny sentyment do tego miejsca, w którym są moje korzenie, a ponieważ od długiego już czasu zbieram różne informacje i dokumenty o losach kilku Zagórowskich rodzin, których dzieje historii rzuciły na drugi koniec świata, postanowiłem się tym materiałem podzielić na tym forum. Nie jestem ani zawodowym historykiem ani dziennikarzem, ale trochę entuzjastą historii, szczególnie tej, która łączy dwa kontynenty – jeden, który pamiętam z dzieciństwa i drugi, w którym żyję od długiego już czasu.
Lata rozbiorów, prześladowań religijnych, społecznych i kulturowych jak również bieda, brak pracy i kilka nieudanych powstań narodowych to główne przyczyny masowej emigracji Polaków w latach miedzy 1880 do 1920. W tym czasie, jak oceniają historycy, z terenów Prus, Rosji i Austrii wyjechało około 3,6 miliona Polaków. Część osiedliła się w rożnych krajach Europy, cześć w Kanadzie, Brazylii i innych dalekich zakamarkach świata, ale najbardziej liczna grupa, ok. 2,6 miliona, wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Była to pierwsza z trzech wielkich fal emigracyjnych do USA, emigracja „za chlebem”, składająca się głownie z niewykwalifikowanych robotników i chłopów, większość bez żadnej edukacji, niewielu umiejących czytać i pisać. Taki sam przekrój społeczny był w innych grupach narodowych przyjeżdżających z Europy Wschodniej, Irlandii, Włoch i wielu innych krajów.
Ogólnie w tym okresie przybyło do Ameryki około 20 milionów emigrantów, w jednym tylko roku 1907 wjechała rekordowa liczba 1,4 miliona ludzi.
Większość, bo ponad 12 milionów ludzi przybywających do Ameryki, była skierowana do Nowego Jorku, gdzie rząd amerykański w 1892 roku otworzył centrum imigracyjne na wyspie Ellis – Ellis Island Immigration Station. Mniejsze grupy emigrantów były przyjmowane również w Bostonie, Baltimore i Filadelfii oraz w Nowym Orleanie i Galveston w stanie Texas. To był końcowy przystanek w długiej podroży, której początek był gdzieś w odległym kraju i mógł trwać dużo czasu, czasami parę miesięcy. Mało się pisze o samej podroży, bo przybycie do Ameryki i rozpoczęcia nowego życia było głównym celem, podróż była tylko środkiem do jego osiągnięcia. Warto jednak przyjrzeć się trochę, jak w tym czasie odbywała się podróż do lepszego życia.
Wszystko musiało się zacząć od zgromadzenia pieniędzy na podróż. Wielokrotnie pomoc była dobrowolnie udzielana przez matki, ojców, siostry, braci, ciotki, wujków, przyjaciół, a nawet całe wioski. Nie było niczym niezwykłym, aby cała rodzina pracowała, aby zarobic pieniądze dla jednego członka rodziny, który chciał wyruszyć w podróż. Powszechną praktyką było, że najpierw jeden z członków rodziny -ojciec, maź czy brat – udawał się w podroż i po jakimś czasie ściągał resztę do siebie.
Od 1900 do 1910 roku prawie 95 procent imigrantów przybywających na wyspę Ellis przyłączało się do rodziny lub przyjaciół.
Często ci, którzy przybyli jako pierwsi, wysyłali zapłacony bilet do domu dla następnego członka rodziny. Uważna się, ze w 1890 roku od 25 do 50 procent wszystkich imigrantów przybywających do Ameryki miało bilety kupione przez tych co tu już byli. W 1901 r. Od 40 do 65 procent pochodziło z biletów kupionych lub z pieniędzy wysłanych do nich ze Stanów Zjednoczonych.
Dla wielu dotarcie do portu skąd odpływał statek było pierwszą wielką podróżą ich życia. Podróżowali pociągiem, wozem, osłem, a nawet pieszo. Czasami musieli czekać w portach przez kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy, aż do skompletowania dokumentów lub przybycia statku, ponieważ harmonogramy pociągów nie były skoordynowane z datami rejsu.

Przed wejściem na pokład statku każdy pasażer musiał odpowiedzieć na 31 pytań. Pytania te obejmowały między innymi: imię i nazwisko, wiek, płeć, stan cywilny, zawód, narodowość, umiejętność czytania lub pisania, rasę, zdrowie fizyczne i psychiczne, miejsce zamieszkania oraz nazwisko i adres najbliższego krewnego lub przyjaciela emigranta. Emigrantów pytano, czy mają co najmniej 25 USD; czy kiedykolwiek byli w więzieniu, w przytułku lub w instytucji; lub byli poligamistami lub anarchistami.
Linie żeglugowe zostały również pociągnięte do odpowiedzialności za badania lekarskie emigrantów przed opuszczeniem portu. Większość badań lekarskich w portach morskich została przeprowadzona przez lekarzy zatrudnionych w liniach żeglugowych, ale często badanie było zbyt szybkie, aby ujawnić cokolwiek oprócz najbardziej oczywistych chorób i wad. Dezynfekcja (zarówno imigrantów, jak i bagażu) i szczepienia były rutynowo wykonywane w portach.
Na koniec emigranci byli zaprowadzeni do ich miejsc zakwaterowania na statku, którymi były głównie zamknięte dolne pokłady, gdzie mieli przebywać aż do końca podroży. Były trzy rodzaje zakwaterowania na statkach, które sprowadzały emigrantów do Ameryki: pierwsza klasa, druga klasa i dolny pokład, gdzie normalnie były transportowane towary.
Dolny pokład był ogromnie opłacalny dla firm żeglugowych. Mimo że sredni koszt biletu wynosil tylko 30 USD, wieksze statki mogły pomieścić od 1500 do 2000 emigrantów, zyskując od 45 000 do 60 000 USD za jednorazową, jednokierunkową podróż. Koszt wyżywienia jednego emigranta wynosil tylko okolo 60 centow dziennie!

Dla większości emigrantów doświadczenie podroży na dolnym pokładzie były trudne. Zatłoczenie, brak światła, niehigieniczne warunki i smród powodowały, ze niestety nie wszyscy żywi dopływali do celu podroży. Miejsca na posiłki to często półki lub ławki wzdłuż korytarzy lub w przedziałach do spania.
Wentylacja była niewystarczająca, a powietrze szybko przenikał smród niemytych ciał i pobliskich toalet. Pomimo tych trudnych warunków emigranci mieli wiarę w przyszłość. Aby zabić czas długiej podroży, grali w karty, śpiewali, tańczyli i rozmawiali. Plotki o życiu w Ameryce, połączone z opowieściami o odrzuceniach i deportacjach na wyspie Ellis, krążyły bez końca. Odbywały się próby odpowiadania na pytania inspektorów emigracyjnych, poświęcano tez czas na naukę dziwnego nowego języka.
Kiedy męcząca podróż zbliżała się do długo oczekiwanego końca, większość emigrantów była w stanie fizycznego, psychicznego i emocjonalnego szoku, ale jeszcze przed zacumowaniem w porcie, statki musiały się zakotwiczyć w strefie kwarantanny, z dala od wybrzeża, gdzie na pokład wchodzili inspektorzy sanitarni. Statki badano od 7 rano do 5 po południu. Statki przybywające po godzinie 17.00. musiały zostać na noc na redzie. Pasażerowie byli kontrolowani pod kątem możliwych chorób zakaźnych, takich jak cholera, dżuma, ospa, dur brzuszny, żółta febra, szkarlatyna, odra i błonica. Po skończonej kwarantannie, inspektorzy schodzili z pokładu i statek mógł wreszcie wpłynąć do portu. Pierwszym obiektem, który był widoczny i skupiał uwagę każdego emigranta, była Statua Wolności. Tuz za posągiem, około pól mili na północny zachód, znajdowała się wyspa Ellis.

Kiedy w końcu wylądowali, najpierw spotykali tłumaczy, których umiejętności często pomogly uratować emigranta przed deportacją. Średnia liczba języków używanych przez tłumacza wynosiła sześć, ale kilkanaście języków (w tym dialekty) nie było rzadkością . Rekord dla jednego tłumacza to 15 języków.

Tłumacze przeprowadzali grupy przybyszów przez główne drzwi i kierowali stromymi schodami do pokoju rejestrów. Nieświadomi emigranci byli już w tym momencie poddawani pierwszemu testowi: na szczycie schodów stał lekarz, obserwując oznaki ułomności, ciężki oddech, który może wskazywać na chorobę serca lub na inne objawy, które mogły być oznaką np. choroby psychicznej.Po przyjściu każdego z emigrantów lekarz z tłumaczem u boku badał twarz, włosy, szyję i dłonie delikwenta. Jeśli znalazł coś podejrzanego, lekarz znaczył kredą ubranie tego nieszczęśnika, przez co ów był zatrzymany do dodatkowych, dokładniejszych badań.
Gdyby emigrant był podejrzany o defekty psychiczne, znak X był rysowany na przednim prawym ramieniu; X w kręgu oznaczał jakiś określony objaw, znak Pg to oznaka kobiety w ciąży, Sc to infekcja skóry głowy i tak dalej. Jesli emigrant został oznaczony, kontynuował proces, a następnie był skierowany do pomieszczeń przeznaczonych do dalszego badania.

Czasami całe grupy były zmuszane do kąpania się w roztworach dezynfekujących, zanim zostały oczyszczone – było to częste, biorąc pod uwagę, jak wiele osób nie mogło się kąpać podczas podroży.
Gdyby emigranci mieli jakąś chorobę zakazaną przez prawo imigracyjne lub byli zbyt chorzy lub słabi, aby zarabiać na życie, byliby deportowani. Chore dzieci w wieku 12 lat lub starsze zostały odsyłane z powrotem do Europy do portu, z którego przybyły. Dzieciom młodszym niż 12 lat musiał towarzyszyć rodzic. Było wiele rozdzierających scen, ponieważ rodziny chorego dziecka musiały zdecydować, który rodzic wróci, a który zostanie.
Emigranci, którzy zdali egzaminy medyczne byli wystawieni na ostateczna próbę przez urzędnika, który siedział na wysokim stołku z manifestem statku na biurku przed nim i tłumaczem u jego boku. Ten proces zadawania pytań miał na celu sprawdzenie 31 informacji zawartych w manifeście. Ponieważ każdy inspektor „pierwszej linii” miał tylko dwie minuty na podjęcie decyzji, czy każdy emigrant był „wyraźnie i bez wątpienia uprawniony do lądowania”, większość emigrantów otrzymała szybka aprobatę i pozwolono im przejść.
Ogółem około 20 procent osób przybywających na Ellis Island zostawało zatrzymanych na leczenie lub przesłuchanie prawne; reszta mogła być zwolniona już po kilku godzinach. Tylko dwa procent emigrantów szukających schronienia w Ameryce nie zostało do niej wpuszczonych.
Ci, którzy przeszli pozytywnie przez cały ten administracyjny proces przenosili się następnie na giełdę pieniędzy. Tutaj sześciu kasjerów wymieniło złote, srebrne i papierowe pieniądze z krajów całej Europy na dolary amerykańskie, w oparciu o oficjalne stawki dzienne, które zostały umieszczone na tablicy.
Dla emigrantów podróżujących do miast poza Nowym Jorkiem następnym przystankiem była kasa kolejowa, w której tuzin agentów sprzedawało łącznie aż 25 biletów na minutę w najbardziej ruchliwych dniach. Emigranci mogli czekać w obszarach wyznaczonych dla każdej niezależnej linii kolejowej w terminalu promowym. Gdy zbliżał się czas odjazdu pociągu, byli oni przewożeni na barkach do terminali kolejowych w Jersey City lub Hoboken. Imigranci udający się do Nowej Anglii udawali się promem na Manhattan. Wreszcie znaleźli się u kresu podróży, dopiero w pełni poczuli znaczenie slow „Welcome to America”.
Na jednym z tych statków przywożących masowo emigrantów z Europy przypłynęli 9 Marca 1907 roku bracia Stanisław i Tomasz Michalscy z Zagórowa, statek nazywał się s/s Statendam i wypłynął z holenderskiego portu Rotterdam. Przypłynęli do swojego brata Feliksa Michalskiego, mojego pradziadka.
Innym statkiem, s/s Philadelphia, przypłynął 23 Lipca 1910 roku Walenty Jasiński, krawiec z Zagórowa, do swojego brata Ignacego. Walenty i Ignacy byli synami Leonarda Jasińskiego, brata mojej prababci Maryanny, zony Feliksa Michalskiego.
Jak się tam znaleźli, jak żyli, jak się potoczyła ich rodzinna historia w nowym kraju to pasjonujący temat na następna część tego artykułu.
Cdn……