Wzruszam się,
kiedy patrzę
na pięknych ludzi,
którzy już dawno
nie żyją –
nie żyją, a jednak
ciągle odrobinę są.
(Wisława Szymborska, „Koronkowe chusteczki”)
„Czterech mężczyzn, jedno nazwisko, bliżsi lub dalsi kuzynowie, bezpośrednio lub poprzez swoich przodków związani z Zagórowem. Wszyscy spokrewnieni bliżej lub dalej. Spokrewnieni również ze mną. Postaci więcej lub mniej tragiczne. Zapisali swoje losy na kartach historii”.
Por. Ludwik Zywert (1903-1944), którego losy chcę przybliżyć nie tylko mieszkańcom Zagórowa – nazwisko Ludwika widnieje na Ścianie pamięci na murze Kościoła Parafialnego. Teraz nie musi już być takie anonimowe. Poznajcie losy, poznajcie twarz, zapoznajcie się z jego historią. Poznajcie jego rodzinę. Ja chłonęłam całą sobą każde zasłyszane wspomnienie, każdy przekazany mi dokument. Poznając losy Ludwika, poznałam jego najbliższą rodzinę, moją rodzinę.

Zdjęcie Ludwika sprzed 1932 roku
Ludwik Zywert urodził się 16 września 1903 roku w Zagórowie, jako najmłodszy z dziewięciorga dzieci Piotra i Walerii Zywertów (moich pradziadków), mieszkających przy Małym Rynku na ul. Kościelnej 4. Ludwik był bratem mojego dziadka Jana Zywerta, a wujkiem mojego ojca Juliusza Zywerta. Był też wujem wspomnianego w poprzednim artykule młodego Powstańca Warszawskiego Janusza Konstantego Zywerta.

Akt urodzenia Ludwika Zywerta 16.09.1903r. Zagórów

Wyciąg z aktu urodzenia Ludwika Zywerta

Dom Piotra i Walerii Zywertów, w którym urodził się Ludwik – Zagórów, ul. Kościelna 4. Podwórze ciągnęło się w głąb, aż do równoległej ulicy /zdjęcie współczesne/
W zbiorach rodzinnych zachowała się tylko jedna wspólna fotografia rodziców Ludwika.

Piotr Zywert (1861-1940) i Waleria Zywert z d. Antkowska (1860-1943)
Ludwik dorastał w Zagórowie. Tutaj ukończył Szkołę Powszechną. Nieznane są kolejne szkolne losy. Biorąc pod uwagę jego dalszą karierę wojskową trzeba przyjąć, że Ludwik ukończył też szkołę średnią z tzw. „dużą maturą”. Ukończył również szkołę podoficerską, ale i w tym przypadku brak bliższych danych.
Na zdjęciu w zachowanym dowodzie osobistym widzimy bardzo przystojnego młodego oficera o przyjemnej aparycji. Wiemy więcej. Ludwik był średniego wzrostu, miał owalną twarz, ciemnoblond włosy i niebieskie oczy. Dowód wydany został dnia 11 lutego 1932r. Wpisany zawód – biuralista. Zdjęcie Ludwika w mundurze oficera.

Dowód osobisty Ludwika

Ludwik był bardzo pogodnym, wesołym człowiekiem. Kochał las, przyrodę. W Zagórowie mieszkał prawdopodobnie aż do początku 1936 roku, czyli przez 33 lata. Kilka lat przed wybuchem II wojny światowej pracował w trąbczyńskim urzędzie. Był pomocnikiem sekretarza gminnego w zarządzie gminnym Trąbczyna. Dowodem tego jest wydana 2 stycznia 1936 roku legitymacja. W tym okresie Ludwik mieszkał w Grabinie niedaleko Drążnej. Bardzo cenił sobie polskość. Od niemieckojęzycznych klientów domagał się, żeby mówili po polsku. Śledząc losy kolejnego już członka rodziny Zywertów, tak bardzo narzuca mi się przekonanie o tym, jak bardzo każdy z nich miał zakorzenione poczucie polskości.

Legitymacja służbowa Ludwika

Jest jednak niewyjaśniona sprawa dotycząca Ludwika. W jego rodzinie braci i kuzynów mówiło się, że pracował krótko jako nauczyciel. Syn natomiast i najbliższa rodzina nic na ten temat nie wiedzą. Szperając w Internecie znalazłam dwie rzeczy, mianowicie w Sprawozdaniu Dyrekcji Państwowego Gimnazjum Reformowanego Klasycznego we Wrześni za rok szkolny 1920/21 widnieje jako uczeń, który stanął w szeregach wojskowych właśnie Ludwik Zywert. Czy to on?

Druga zagadkowa zdobycz to III-klasowa Publiczna Szkoła Powszechna w Ratyniu. Tu jako wychowawca klasy III podpisał się w roku 1926 Ludwik Zywert. Też nie wiem, czy to dotyczy naszego Ludwika. Nie udało mi się zdobyć informacji u źródła. Niemniej jednak porównałam podpisy i nie daje mi spokoju przypuszczenie i moje genealogiczne podejście , że może tu chodzić o naszego Ludwika.


Te podpisy są tak podobne. Jeżeli ktoś z Państwa jest w stanie jakoś rozwikłać tę „rodzinną zagadkę” proszę pisać, nawet w komentarzach. Był to rok 1926, Ludwik był jeszcze kawalerem przez następne dziesięć lat, może stąd najbliższa rodzina nic na ten temat nie wie? Mógł to być bardzo krótki epizod zawodowy w życiu Ludwika.
Dnia 10 października 1936 roku w Koninie Ludwik Zywert zawarł związek małżeński z Kazimierą Jasińską.

Kazimiera Jasińska (1915 – 2003)
Kazimiera urodziła się w Zagórowie dnia 18 stycznia 1915 roku z ojca Tomasza i matki Marianny z Kulzów. Była młodszą od Ludwika o 12 lat piękną kobietą, toteż Ludwik jako zatwardziały kawaler ( w dniu ślubu miał 33 lata, co na tamte czasy było późnym wiekiem na zakładanie rodziny) zakochał się i założył rodzinę. Młode małżeństwo zamieszkało w Grabinie. Rok później, 10 października 1937 roku, Kazimierze i Ludwikowi urodziło się jedyne dziecko – syn Antoni Zywert.
W 1937 roku Ludwik ukończył 5-miesięczny kurs dla sekretarzy gminnych i dla sekretarzy zarządów mniejszych miast niewydzielonych w Instytucie Komunalnym w Warszawie mieszczącym się pod adresem Al. Jerozolimskie Nr 85. Kurs trwał od 22 lutego do 26 czerwca 1937 roku.

Legitymacja słuchacza kursu Instytutu Komunalnego w Warszawie
Kursy takie uruchomiono w tym Instytucie z dniem 8 lutego 1937 roku, zatem Ludwik bardzo szybko podjął decyzję. Jednym z wymogów była m.in. wcześniejsza dwu- lub trzyletnia praca na stanowisku urzędniczym w administracji rządowej lub samorządowej. Kandydat na kurs nie mógł mieć więcej niż 40 lat. Ludwik zatem spełniał te wszystkie kryteria.
W zbiorach rodzinnych pozostał też nawet częściowy spis wykładanych przedmiotów.

Dnia 26 czerwca 1937 roku Ludwik otrzymał świadectwo ukończenia kursu. Awansował i został zastępcą sekretarza gminy Trąbczyn.

Świadectwo ukończenia kursu
Cofnijmy się w czasie i prześledźmy znane fakty z kariery wojskowej Ludwika.
W roku 1928 dnia 16 lipca Starostwo Słupeckie wydało Ludwikowi świadectwo moralności celem przedłożenia władzom wojskowym.

Świadectwo moralności Ludwika
Ludwik służył wówczas w 63 Pułku Piechoty w Toruniu. Miał wtedy 25 lat.
Pułk powstał w maju 1919 roku na terenie dopiero co wyzwolonej Wielkopolski jako Toruński Pułk Strzelców. Dopiero w marcu 1920 roku zmieniono nazwę na 63 Toruński Pułk Piechoty.
Ludwik z plutonowego mianowany został podporucznikiem rezerwy z dniem 1.09.1930 roku z lokatą 54 i w 1931 roku wcielony jako oficer rezerwowy w stopniu podporucznika do 68 Pułku Piechoty – P.K.U. Konin ( Powiatowa Komenda Uzupełnień Konin).
Mianowanie to widnieje w Dzienniku Personalnym R.12, nr 4 (18 kwietnia 1931 roku) :


W wykazie „Awanse oficerskie w Wojsku Polskim 1935-1939″ pod red. R. Rybki i K. Stepana na stronie 542 mamy kolejny awans – Ludwik Zywert został awansowany na porucznika rezerwy w korpusie oficerów piechoty ze starszeństwem od 1.01.1936 r. z lokatą 98.

Ludwik Zywert ze swoją piękną żoną Kazimierą
(tu Ludwik już w stopniu porucznika)
Jak wyglądała wówczas droga do stopnia porucznika rezerwy ? Nauka w Szkole Podchorążych Rezerwy trwała dziewięć miesięcy. Po odbyciu ćwiczebnego obozu letniego na poligonie, kadeci – podchorążowie kończąc szkołę uzyskiwali dyplom i tytuł podchorążego. Stopień kaprala otrzymywali w przypadku uzyskania noty dobrej, a plutonowego przy ocenie bardzo dobrej. Ludwik uzyskał stopień plutonowego, a zatem miał ocenę bardzo dobrą. Następnie udzielano świeżo upieczonym absolwentom urlop okolicznościowy trwający maksymalnie dwa tygodnie. Po urlopie kierowano ich do jednostek liniowych celem odbycia stażu, gdzie w pułku pełnili służbę garnizonową oraz polową podczas których powierzano im różnorakie funkcje dowódcze tj. dowódców drużyn, dowódców plutonów itp. Rolą stażu było nabycie przez podchorążego praktycznego doświadczenia w służbie i dowodzeniu, jakiego oczekiwano od przyszłego oficera rezerwy. Staż w pułku kończył roczną służbę wojskową absolwentów, którzy powracali do nauki na uczelniach cywilnych lub rozpoczynali pracę w zawodzie cywilnym. Ludwik taki staż odbył prawdopodobnie właśnie w 63 Pułku Piechoty w Toruniu w 1928 roku. I jak pisałam wcześniej podjął pracę w zawodzie cywilnym. Podchorążowie rezerwy po zwolnieniu do cywila byli powoływani w kolejnych latach na kilkutygodniowe ćwiczenia rezerwy, po odbyciu których uzyskiwali stopnie podporuczników rezerwy. Najlepsi z nich kwalifikowani jako zdolni do dowodzenia kompanią byli awansowani do stopni poruczników rezerwy lub nawet kapitanów rezerwy. Ludwik awansował do stopnia porucznika rezerwy. Zatem wysoko oceniono jego kompetencje wojskowe.
Pośród rodzinnych pamiątek zachowała się legitymacja członkowska Związku Oficerów Rezerwy RP nr 105 wydana dnia 26 lutego 1938 roku.

Legitymacja członkowska Związku Oficerów Rezerwy RP

Sama długo miałam wątpliwości, czy w tej legitymacji Ludwik zapisany jest jako porucznik czy podporucznik, chociaż wpis w wykazie awansów oficerskich nie pozostawiał wątpliwości. Dopiero porównując stare legitymacje dostępne w Internecie wystawione oficerom w stopniu podporucznika czy majora przekonałam się, że drukowana na blankiecie wielka litera P jest tylko skrótem grzecznościowym, znaczącym – Pan. Wszystko zatem się zgadza, co do stopnia porucznika.
Ludwik Zywert kochał swoje małe, rodzinne miasteczko. Okazuje się, że był jednym z ofiarodawców na budowę pomnika poległym Zagórowianom w obronie wolności Ojczyzny. W listopadzie 1936 roku otrzymał oficjalne podziękowanie od Komitetu Budowy Pomnika , podpisane przez przewodniczącego – doktora Konstantego Lidmanowskiego. Na odwrocie znajdowało się zdjęcie pomnika poświęconego dnia 8 listopada 1936 roku.

Awers podziękowania

Rewers podziękowania
Trzy dni przed wybuchem II wojny światowej Ludwik został powołany do służby czynnej w 68 Pułku Piechoty we Wrześni. Wówczas żona Kazimiera z niespełna dwuletnim synkiem Antonim wróciła z Grabiny do Zagórowa na ul. Wojska Polskiego 11, do swojej rodziny. Rozstanie Ludwika z niedawno poślubioną żoną i z malutkim synkiem, którego bardzo kochał, musiało być bolesne. Syn nigdy już nie zobaczył swojego ojca, nie dane było mu go poznać, pokochać. Odtąd wychowywała go już tylko matka.

Dom na ul. ul. Wojska Polskiego 11 /zdjęcie współczesne/. W tym domu podczas wojny i później mieszkała żona z synem.
Ludwik Zywert walczył czynnie w kampanii wrześniowej. Cudem udało mu się uniknąć niewoli sowieckiej i niepewnego w niej dalszego losu oficera.
Szlak bojowy Ludwika wg relacji jego syna Antoniego:
„Ojciec został powołany (był w rezerwie) trzy dni przed wybuchem wojny do 68 Pułku Piechoty we Wrześni. Prawdopodobnie został przydzielony do oddziału zapasowego 17 Dywizji Piechoty pod nazwą „Skierniewice” (…) Od 31 sierpnia do 6 września 1939r. oddział wykonywał roboty fortyfikacyjne w rejonie Mogilna. 6 września z rozkazu generała broni Regulskiego należało przerzucić się do Baranowicz. W tym dniu odjechało koleją do Baranowicz 630 żołnierzy, w tym 270 oficerów, wśród których był mój ojciec. Dowódcą tego eszelonu był kpt. Jan Nycz. 7 września eszelon przybył do Warszawy i dalej do stacji Mrozy. Tutaj transport zbombardowali Niemcy i dalej oddział szedł pieszo. 12 września oddział osiągnął rejon Włodawy (…) 18 września nastąpiła częściowa demobilizacja oddziału, a pozostała część oddziału, w tym i mój ojciec, dołączyła do oddziału płka Koca (…) 27 września zaczęto przebijać się na południe. Stoczono kilka potyczek, a największą w Janowie Lubelskim. Dalsze przebijanie było niemożliwe. 1 października oddział nawiązał łączność z Sowietami, a 2 października we wsi Momoty złożono broń. Ojciec dostał się do niewoli sowieckiej. Później uciekł z obozu jenieckiego i w czasie ucieczki został postrzelony przez Rosjan. Uratowany przez miejscową ludność przedostał się do Warszawy, gdzie działał w szeregach Armii Krajowej.”
Relacja syna Antoniego Zywerta z zapamiętanych opowiadań matki Kazimiery – żony Ludwika, nawiązująca do innych nazwisk z Zagórowa:
„W miejscowości Horodło nad Bugiem ojciec spotkał uciekających Zagórowiaków – rodzinę Molskich i Figlerowiczów (tylko matki z dziećmi), którym poradził, żeby wracali do domu, gdyż za Bugiem działały bandy ukraińskie, mordując uciekające rodziny.”
Ludwik działał w szeregach Armii Krajowej pod nazwiskiem konspiracyjnym „Jan Zieliński”. To właśnie on wprowadził do konspiracji swojego bratanka Janusza Konstantego Zywerta, późniejszego Powstańca Warszawskiego, któremu poświęcona została pierwsza część artykułu Sylwetki ludzi związanych z Zagórowem „Losy, które zapisały się w historii”.


Zdjęcia z lat 1943-1944 , Warszawa
Ludwik działając w konspiracji zameldował się w Warszawie jako Jan Zieliński.

Potwierdzenie zameldowania pod nazwiskiem „ Zieliński Jan”
Potwierdzenie zameldowania nie posiada niestety daty, pieczęci, ani dokładniejszych danych. Jednak na podstawie planu Warszawy z 1934 roku, wiadomo, jaki rejon Warszawy obejmował Komisariat XIII ( a ten podział na zasięgi poszczególnych komisariatów w czasie okupacji nie uległ zmianie). Ludwik mieszkał zatem w dzielnicy Śródmieście. To bliskie sąsiedztwo z rejonem IX Komisariatu obejmującym ul. Fabryczną, na której mieszkał Janusz Konstanty Zywert. Mieszkali niedaleko siebie. Razem działali w konspiracji. Często się spotykali.

Niżej słowa przysięgi, które wypowiadał Ludwik jako żołnierz AK.

27 września obchodzimy w Polsce Dzień Polskiego Państwa Podziemnego, święto żołnierzy AK. Faktycznie jest to data upamiętniająca dzień zawiązania pierwszej ogólnopolskiej organizacji konspiracyjnej, podporządkowanej Rządowi RP – Służby Zwycięstwu Polski. Organizacja ta szybko uległa przekształceniu w Związek Walki Zbrojnej. 14 lutego 1942 roku (odtąd była już Armia Krajowa) do Kraju dotarła depesza, w której Naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski, rozkazywał:

Dwa ostanie zdjęcia Ludwika z Warszawy:


Patrząc na te fotografie Ludwika nie sposób oprzeć się wrażeniu, że lata wojny, konspiracja, rozłąka z rodziną, czyli niekorzystne przeżycia, odcisnęły na nim piętno. Ludwik bardzo się zmienił.
Jako aktywny członek AK, Ludwik przygotowywał się do udziału w Powstaniu Warszawskim. Krótko przed wybuchem Powstania „zachorował”. Czy to na skutek poniesionych wcześniej ran? Czy miało miejsce inne związane z jego konspiracyjną działalnością wydarzenie? Nieznane są tego okoliczności. Początkowo opiekował się Ludwikiem właśnie młody Janusz Konstanty Zywert. A ponieważ Janusz zginął kilka miesięcy później w Powstaniu, rodzina Ludwika nie poznała szczegółów. Być może sam Janusz ich nie znał. Stan zdrowia Ludwika pogarszał się szybko. Pod nazwiskiem konspiracyjnym trafił do szpitala. Zmarł 17 marca 1944 roku. Janusz odnalazł ciało Ludwika w kostnicy.
Ludwika Zywerta pochowano pod pseudonimem „Jan Zieliński”. Dlaczego? Skoro chowano osobę, którą znano, rodzina bowiem uczestniczyła w pogrzebie, m.in. Janusz Konstanty Zywert ze swoim wujem Kazimierzem Gilewskim i jego żoną Haliną. Niewątpliwie przyczyną tego stanu rzeczy był fakt, że Ludwik należał do konspiracji. Tym bardziej, że jego żona Kazimiera często była nachodzona przez żandarmów, którzy pytali o Ludwika. Szukano go. Miał zostać wywieziony do obozu koncentracyjnego za to, że był oficerem, za to, że walczył, za to, że był w szeregach AK. Tymczasem w domu został z żoną mały synek Antoni, mający na początku wojny tylko dwa lata. Być może rodzina musiałaby ponieść konsekwencje, kiedy Ludwika nie można już było skazać?
W warunkach konspiracji chowanie zmarłych wiązało się z ryzykiem i wymagało od organizatorów takich pogrzebów wyjątkowych starań i zabiegów. Potrzebna była pomoc ze strony szpitali, prosektoriów, przedsiębiorstw pogrzebowych, urzędników sporządzających akta zgonu, wreszcie samych grabarzy, a także uzyskanie „lewych papierów”. Z czasem do tych prac powstały nawet wyspecjalizowane komórki. Polacy byli bardzo zorganizowani.

Klapsydra ze zbiorów rodzinnych

Nekrolog – Nowy Kurier Warszawski R.6, nr 70 z 22.03.1944r.
W dokumentach związanych z pogrzebem w 1944 roku, również żona Ludwika – Kazimiera Zywert figuruje pod jego konspiracyjnym nazwiskiem jako Zielińska.

Zachowały się zdjęcia z pogrzebu Ludwika Zywerta.



Na trumnie tabliczka z nazwiskiem konspiracyjnym

Na tych zdjęciach widoczny jest też młody powstaniec – Janusz Konstanty Zywert.
Pogrzeb odbył się 23 marca 1944 roku, w czwartek o godzinie 10 przed południem. Ludwik Zywert został pochowany na Starym Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie przy kościele św. Karola Boromeusza, kwatera 338, numer grobu 18. Niestety nie zachowało się zdjęcie pierwotnego grobu Ludwika.

Kolorem czerwonym oznaczone miejsce, w którym pochowano Ludwika Zywerta
Po wojnie trzeba było różne sprawy rodzinne i urzędowe uporządkować. Dokumenty z 1947 roku zawierają już prawdziwe nazwisko Ludwika.

Rodzina przechowywała każdy dokument, każdy nawet najmniejszy ślad po Ludwiku….

Syn Ludwika – Antoni Zywert postanowił przenieść zwłoki ojca Ludwika do Zagórowa.

Dokument wydany synowi Antoniemu w związku z ekshumacją ojca
Ludwik Zywert spoczął dnia 10 kwietnia 1978 roku w grobowcu rodziny ze strony żony. Żona Kazimiera zmarła 30 lipca 2003 roku.

Grób na cmentarzu w Zagórowie
Poniżej ściana pamięci na murze Kościoła Parafialnego świętych Piotra i Pawła w Zagórowie z nazwiskami ofiar z okresu 1939-1945. Nazwisko Ludwika widnieje na dole tablicy.

Dziękuję za wspomnienia, dokumenty i fotografie synowi Ludwika – Antoniemu Zywertowi oraz wnuczce Ludwika – Aleksandrze Zywert. Bez nich nie poznałabym tak szczegółowo losów członka jakże bliskiej mi przecież rodziny.
Syn Antoni Zywert, od 2007 roku emeryt, mieszka w Poznaniu. W 1961 roku ukończył Wydział Budownictwa na Politechnice Poznańskiej i w tym samym roku podjął pracę w PRK – 10 (Przedsiębiorstwo Robót Kolejowych), później przemianowanym na Przedsiębiorstwo Robót Komunikacyjnych). Pracował tam przez 45 lat, z czego ostatnich czternaście był Prezesem Zarządu. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za działalność zawodową i społeczną.

Antoni Zywert, syn Kazimiery i Ludwika
Jedna z dwóch wnuczek Ludwika, a córka Antoniego – Aleksandra Zywert, jest profesorem nadzwyczajnym ze stopniem naukowym Zakładu Literatury Rosyjskiej w Instytucie Filologii Rosyjskiej i Ukraińskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu . Autorka książek oraz artykułów dotyczących twórczości współczesnych pisarzy rosyjskich.

Aleksandra Zywert, wnuczka Kazimiery i Ludwika
Rodzina udostępniła też kilka zdjęć Kazimiery Zywert, wdowy po Ludwiku. Kazimiera nie wyszła ponownie za mąż, chociaż jej małżeństwo trwało bardzo krótko, a męża straciła jako młoda, piękna kobieta. Poświęciła się wychowaniu i wykształceniu jedynego syna. Później jej radością były ukochane wnuczki i pomoc niesiona innym mieszkańcom Zagórowa.



Na obu zdjęciach Kazimiera z wnuczką Aleksandrą

Na koniec przeczytajcie ciepłe, pełne żywych obrazów wspomnienia wnuczki Aleksandry. Przenoszą nas one w dawny świat jej babci Kazimiery Zywert, domu w Zagórowie przy ul. Wojska Polskiego 11 pełnego smaków, zapachów, magicznych miejsc, spokojnego życia miasteczka. I postaci Babci Magicznej.
„KOMPOT Z CZEREŚNI, ZARWANY FOTEL I SZKLANA KULA
Spokojnie mogłabym napisać o sobie: „Jestem z miasta, co widać, słychać i czuć”. Jestem miejskim, wychowanym w starej kamienicy w centrum Poznania, dzieckiem. Owszem, piec kaflowy nie był dla mnie jako „produktu wczesnych lat 60.” abstrakcją, ale niewiele poza tym. Mieszkałam, jak wówczas wielu spośród nas, z dziadkami. To byli rodzice mojej mamy – ukochany dziadek Marian i absolutnie cudowna babcia Bogusia. Ale … była też druga babcia, mama mojego taty – Babcia Magiczna. Mieszkała daleko (bo jako dziecko odbierałam podróż do niej jak wyprawę na koniec świata), w wielkim domu z czerwonej cegły i choć z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że zajmowała w nim zaledwie kącik, wówczas wydawało mi się, że to są ogromne przestrzenie, przestrzenie absolutnie magiczne. Dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i toaletą … w bramie. Nie było przedpokoju, wchodziło się bezpośrednio do kuchni, w której po lewej stronie stał piec kaflowy i kuchenka na fajerki, a po prawej – opasły biały kredens, stół i stołeczek z miednicą i umieszczonym pod nim wiadrem z wodą. Bo początkowo bieżącej wody nie było. Ta ostatnia pojawiła się dużo później. Jako kilkuletni bąbel patrzyłam ze zdziwieniem i niejaką fascynacją na wielce skomplikowany proces mycia garnków, sztućców i innych „przyległości”. Ale to nie było najistotniejsze. Najważniejszym meblem w tej części domu był stary zarwany fotel stojący obok wiecznie ciepłego pieca. Można było po nim zjeżdżać, albo wkleić się weń tak, że nic więcej do szczęścia nie było potrzebne.
Pierwszy pokój, był pomieszczeniem do pracy. Babcia była krawcową, więc pod oknem stała „deptana” maszyna Singer, a obok niej stół z najcudowniejszą szufladą pełną nici, guziczków, szpilek, igiełek i innych krawieckich cudowności, w których babcia w swej dobroci i wyrozumiałości pozwalała mi buszować. Pod oknem zwykle siedziała dziewczyna, która mozolnie „obrębiała” kolejne uszyte przez babcię sukienki, garsonki, czy kasaczki. Bo babcia często miewała uczennice. Nie dopuszczała ich od razu do szycia. Najpierw musiały przejść „chrzest bojowy” i nauczyć się cierpliwości i perfekcyjnego wykańczania gotowych wyrobów. Musiała być ceniona w swoim fachu, bo uczennice pamiętam u niej od zawsze.
Drugi pokój był głównie dla gości. Zawsze perfekcyjnie wysprzątany i starannie wypielęgnowany. Stół, ogromne lustro z szafeczką, wielki brzuchaty kredens, w którym mieścił się prawdopodobnie cały świat (a na pewno lwia jego część), kanapa, zdjęcie ślubne dziadków na ścianie i kwietnik z gigantycznymi paprociami. Ale najważniejsza w tym miejscu była szklana kula z obrazkiem. Leżąca na szafce pod lustrem stara, nieco nadszarpnięta już wówczas zębem czasu kula była kwintesencją niesamowitości tego miejsca. Niby typowy sielski obrazek – dziewczyna idąca po wiejskiej drodze – ale wówczas to było coś, co nie należało do mojego miejskiego oswojonego świata. Było jak portal do innego wymiaru istnienia – absolutnie egzotycznego w swojej inności.
Babcia bez problemu akceptowała moje dziwactwa. Była spokojna. Cokolwiek się działo (a czasami się działo), przyjmowała z właściwym sobie dystansem. Jako kilkuletnia dziewczynka przyjeżdżałam do niej na wakacje. W sennym miasteczku wszystko było inne. Wszyscy się znali, a życie wyznaczały rytuały takie jak noszenie ciast do piekarni (bo kuchenki z piekarnikami nie istniały, a poza tym nigdzie tak się nie piekły, jak tam), przynoszenie wody ze studni, czy „chodzenie do kur”. I chodziłyśmy. I do piekarni, i do kur, i do ogródka, gdzie babcia miała posadzone różne warzywa. I, oczywiście, na targ.
Babcia była wyrozumiała. Kiedy okazało się, że nie jestem w stanie przełknąć herbaty ugotowanej na wodzie ze studni, cyklicznie organizowała wyprawę do pompy w pobliżu kościoła (Tam woda była „normalna”, z wodociągu. Dawałam radę). Podczas letnich wakacji „zorganizowała” mi koleżankę do zabawy. Na podwórku pojawiła się wielka sterta piachu, w której mogłyśmy buszować i brudzić się do woli.
Zimowe pobyty u babci – to głównie fotel przy piecu, pierzyna pod którą można było się utopić, poranne kakao i wyszywanie. Bardzo o mnie dbała na swój spokojny, niespieszny, zrytualizowany sposób. Nauczyła mnie wyszywać. Pięknie wyszywała. Poszewki na poduszki i kołdry zdobiła monogramami, serwetki i obrusy – przecudnymi motywami kwiatowymi. Nie wyszywam tak dobrze, jak ona, ale jedno mi zostało – zawsze wiążę supełek na nitce „jej” sposobem.
Uwielbiałam jej opowieści. Nie były to bajki, ale prawdziwe historie z przeszłości. Do dziś utkwiła mi w pamięci (niestety, tylko jedna) moja ulubiona – „o Żydach”. W nieskończoność mogłam słuchać o szabasowych zwyczajach, o „święcie kuczek”, czyli słomianych domków-szałasów, które stawiali na podwórku i tam modlili się i spożywali tradycyjne dania. Te wszystkie obrzędy, rytuały wydawały mi się tak egzotyczne, a przez to fascynujące, że regularnie zamęczałam babcię prośbami o opowiedzenie o nich po raz kolejny. Nigdy mi nie odmówiła.
Mieszkała sama, ale z ludźmi. Za ścianą i na piętrze krzątała się część z jej rodzeństwa. Na górze brat. Za ścianą siostra. Nie pamiętam jej, ale pamiętam jej córkę, Bożenę. Kiedy miałam 10 lat, urodziła trojaczki. Wówczas babcia zupełnie naturalnie i płynnie weszła w rolę ich …babci. Zostali z nią do końca. Była ich babcią. Prawdziwą. Nawet siłą rzeczy często bardziej, niż moją. Dobrze się stało.
Moje wspomnienia pochodzą głównie z okresu wczesnego dzieciństwa. Z czasem kontakty stały się rzadsze, ale zawsze kiedy przyjeżdżałam, wiedziałam, że czeka na mnie najpyszniejsza zupa pomidorowa na świecie z domowym makaronem, pieczony kurczak z ziemniakami i absolutnie genialny, przechowywany w przepastnej piwnicy, kompot czereśniowy – kwintesencja geniuszu kulinarnego babci Kazi.
Poznała mojego przyszłego męża i była na naszym ślubie. Najbardziej urzekło mnie pytanie, które mi zadała przed uroczystością: „Czy jest dla ciebie dobry?”. Nie liczyło się dla niej wykształcenie, majątek, czy pozycja społeczna, ale człowiek. Stereotypy zostawiała gdzieś daleko poza sobą. Przyjęła mojego męża naturalnie, bez zbędnych wstępów. Był mój, więc był integralną częścią rodziny. Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie – aż tyle.
Lubiła ludzi, choć (nie wiem dlaczego) świadomie żyła trochę w ich cieniu. Miała koleżanki, kilka z nich nawet przez mgłę pamiętam, ale one zawsze stanowiły tło. Niezbędne, ale (paradoksalnie) niezbyt istotne. Była sama, ale nie samotna, choć nigdy nie wyszła ponownie za mąż. Chyba bardzo kochała dziadka. Chcę wierzyć, że to była miłość jej życia. Jej i tylko jej, bo nigdy o nim nie opowiadała. Może nie chciała się dzielić nim z innymi? Może zachowała wszystkie najważniejsze słowa tylko dla niego? Jeśli tak, to dobrze. Są teraz razem gdziekolwiek to jest. Bo „ten, który kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha” .
Szklana kula mieszka teraz ze mną.”
Źródła:
Dziennik Personalny R.12 nr4, 1931
Awanse oficerskie w Wojsku Polskim 1935-1939″ pod red. R. Rybki i K. Stepana.
zbiory rodzinne Antoniego Zywerta
zbiory rodzinne Bożeny Sobańskiej z d. Zywert
zbiory własne
www.polona.pl – Plan Warszawy 1934
https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/38719,Powstanie-Armii-Krajowej.html (Instytut Pamięci Narodowej)
http://nieskonczenieniepodlegla-ludzie.pl/tomy/40
Zdjęcia domów – Zagórów, ul. Kościelna 4 i ul. Wojska Polskiego 11 – Jarosław Buziak.