Dwór i park w Łukomiu. Rozmowa z Panem Józefem Kościańskim

Józef Kościański
Pan Józef Kościański z Łukomia

Katarzyna Połom : Ta znana historia majątku w Łukomiu zaczyna się w drugiej połowie XVII wieku, kiedy miejscowy dziedzic[1] postanowił pobudować sobie nowy dwór…

Józef Kościański: Tak, bo ponoć poprzednie spaliły mu się trzy razy (były one położone bardziej pod Bukowem ). Kopał rowy, drenarkę zrobił ( wiadomo, że nie sam, a rękami swoich podwładnych ). Drogi główne wykładane były kamieniami z pól. Przy budowie ogrodu, stawów i kanałów pracowali jeńcy tatarscy wzięci do niewoli po którejś zwycięskiej dla Polaków bitwie… Coraz to więcej ludzi przybywało, budowali się po wsiach, w Imielnym dwie chaty stały, które należały do majątku. Mieszkali w nich ludzie, przychodzący sezonowo do pracy. A stali pracownicy mieszkali w czworaku, to były cztery rodziny pracujące dla hrabiego przez cały czas. Naprzeciwko mojego domu, tak w stronę Huty Łukomskiej stał tzw. szynk, czyli karczma. Słyszałem, że była ona ogrzewana i oświetlana z gorzelni. Mówili, że świeciło jak kotu w oczach, ale zawsze coś. Nieopodal stał domek, w którym mieszkał tzw. gorzelniany czyli człowiek który się zajmował tylko produkcją bimbru i gorzałki. Nie miał on żadnych innych  zajęć, np. w polu, tylko to, co w gorzelni. W domku mieszkał z rodziną, niestety, nie wiem, jak się nazywali. Każdy szanujący się majątek miał podporę w gorzelni, nie dość, że nie marnowało się nic żyta, to jeszcze przychody były ze sprzedaży alkoholu. Alkohol służył też jako lekarstwo, bo na nim przecież powstawały różne lecznicze nalewki. No i oczywiście po żniwach gorzałką częstowano pracowników.

KP:  Czyli świętowano udane żniwa…

JK: Wujek mi opowiadał, że w parku były wtedy rozstawiane stoły drewniane, sporo drobiu było zabite i upieczone,  do tego wędliny i tym podobne, był i alkohol. Dziedzice byli bardzo gościnni i doceniali pracowitość zatrudnianych ludzi. Bizonów oczywiście nie było, więc koszone było kosami i sierpami, zboże składowano w tzw. stogach. A tych stert było tyle, że niejeden mieszkaniec nie był w stanie zliczyć. A mamy siostra, ciotka Helena Grajek, to była taką pracownicą, że każdy spoglądał na nią życzliwie, bo umiała do pracy podejść. Pracowała przy maszynie, która podawała do tzw. puszczacza. Żaden nadzorca nie chciał innej kobiety na maszynie, bo ciotka dobrze wiedziała, jak się przy mechanizmie zachować, była pracowita, ostrożna i ogólnie lubiana. Zmarła mając 91 lat, zdążyła mi sporo opowiedzieć. Urodziła się w Niemczech, gdzie jej rodzice wyjechali do pracy, po powrocie do Polski była bardzo biedna. Tylko dzięki hrabiostwu takie kobiety mogły też pracować w majątku i zarobić w naturze ( mąką, ziemniakami, zbożem ) na utrzymanie swoje i rodzin. Dzięki temu zimę przetrwały. Bardzo szanowały dziedziców, którzy dawali im zatrudnienie w czasie, gdy o pracę dla kobiety nie było wcale łatwo.

KP: Skąd czerpano wodę?

JK: Dwór posiadał trzy studnie. Jedna była przeznaczona dla użytku gorzelni, druga dla obór i stajni, trzecia – na placu – dla samego dworu. Z wód melioracyjnych rowami doprowadzono w pobliże obór do rowów. Dzięki temu oprzątacze mieli wodę praktycznie pod ręką.  Nie było drenażu, tylko drewniane blochy, które spęczniały i się uszczelniały. Wszystko szło takimi korytami, ze spadem. Tu jest przy mnie studnia ( mój rozmówca ma na myśli swoją posesję ) przy kapliczce, średnicy miała może 3 metry, murowana była, z cegły, nie przykryta. Ale gdy powstała w Łukomiu szkoła, to żeby było bezpieczniej dla dzieci, to kręgi zostały wpuszczone, zrobiona pompa i zabezpieczone. Byłaby używana do dzisiaj, gdyby nie niedawny wypadek, w którym została poważnie uszkodzona. A wcześniej się korzystało z tej wody na co dzień.

Przy  dworze trzymali też konie i to nie byle jakie. Poza tym istniał też obowiązek, żeby jakąś liczbę koni odstawić na potrzeby wojska, musiały więc być one zdrowe i silne, ułożone i z siodłem oraz uprzężą. Każda zwierzyna hodowlana była, bo dwór to musiał być samowystarczalny.

KP: Była też i bażanciarnia…

JK: Tak, to było tam gdzie jest skupisko drzew za parkiem. Bażantów było w brud, jak na farmie kur. Po polach chodziły, fruwały, ale jak ich opiekun na trąbce zagrał ten ich hejnał, to one dobrze wiedziały, że jest karma dla nich i przylatywały na zawołanie. Jak było trzeba, to bażanty łapano lub na nie polowano, a potem dla gości był rosołek… Wiadomo, że dziedzic zawsze musiał być przygotowany na ugoszczenie gości.

KP: Cóż, gość w dom, Bóg w dom…

JK:  A i były przy dworze doły z wapnem. Jak jakie zwierzę padło, to trafiało do takie dołu, a kiedy już było rozlasowane, to takie wapno stosowane było do stawiania murów. I taki mur to do dzisiaj stoi. Sztukateria, która nad oknami dworu była, to miała do wapna dodawane białko kurzego jaja, a zaprawa taka to będzie jak szkło – woda się nie będzie dostawała.  Od północy jeszcze można ją zobaczyć. Aż ci robotnicy, co to naprawiali ( 2008 – 2009 rok ) nie mogli z podziwu wyjść, że tak się ładnie trzyma. A poza tym na majątku musiał być kowal, musiał być stolarz… Wszystko było we własnym zakresie naprawiane.

Aaaa, był i szklorz. Pani wie, kto to taki?

KP: Hmm, widzę że pan się śmieje, więc zgaduję, że chyba nikt od szklenia…

JK: To był taki donosiciel, no tak brzydko mówiąc: przydupas dziedzica. Niby był pracownikiem, ale co się działo na majątku, to od razu donosił. W tamtych czasach mówili : „szklisz”. I tak go „szkolrzem” przezwali.

KP: Nie wiedziałam nawet! Sporo ludzi przewijało się przez majątek?

JK: Sporo pracowników. Było od 12 do 30 kosiarzy. Jeden nie nadążył kos klepać, to drugi pomagał… A były też i kobiety, co się z tymi pracownikami pobierały. Więc najwięcej to było małżeństw. Chłop pracował na majątku głównie sezonowo, mniej było takich, co mieli tam pracę stałą według zawodu. Był na przykład taki szwajcer… Wie pani, co to szwajcer[2]?

KP:  Nie mam pojęcia…

JK: Krowy doił i ogólnie zajmował się krowami. Skotorz to zaś był ten, co owce miał na stanie. To były takie zawody dawne. Zwierzęta szanowały takich ludzi, którzy wiedzieli, jak do nich podejść z opieką i szacunkiem.  Owce to były pasane tam za Hutą, to były tak zwane Budy. Tam najlepsze były łąki i tam, jak owce były wygnane wiosną, to wracały na jesień. A na Małgorzatowie to była owczarnia, gdzie zimowały wszystkie owce.  A w Imielnym był tzw. wykotnik, gdzie wożono ciężarne owce ( po 30-40 sztuk ) i one się tam wykociły spokojnie. Jagnięta byłyby zadeptane przez wielkie stado, więc tam właśnie były odizolowane.  No i wszędzie, gdzie zwierzyna majątkowa, to były tam stawy kopane, żeby był zasób wody. Tam też był staw, teraz już chyba całkiem zarósł. Dzisiejszym właścicielom widać nie potrzebny, za to kiedyś w stawie ryby, człowiek sobie popatrzył na wodę, umył się. Inaczej to było. Ja jako młody chłopak, szkolniak, to się nauczyłem pływać tu w Imielnym w stawie, dziś ludzie wolą postawić basen pompowany z wodą na ogródku. Jak z ojcem chodziłem pasać krowy, to w każdym jednym rowie była ryba, można było wejść i rękami bodaj nałapać. A dbała o wszystko ekipa meliorantów, która – czy to rowek, czy roweczek – oczyściła. Bo były lata mokre, a woda oczu ni ma, a drogę znajdzie… Jak my śpimy, to woda nachodzi, jak nie ma odpływu, to się łąki by robiły podmokłe. A tak to dbano o to.

O, jest takie ważne zdarzenie. Ta cała droga, która przez łąki z Zagórowa do mostu starego w Lądzie prowadzi to któryś z dziedziców łukomskich wygrał przetarg, żeby nazwozić ziemi i zrobić nasyp. Bo dawniej to woda tak płynęła, jak chciała, a kto wozem jechał, to konia strasznie męczył, bo wciąż szło we wodzie i we wodzie. Hrabia myślał nasyp przez dwa lata ukończyć, ale się przeliczył i wyszły mu cztery lata. I na tym nic nie zarobił, a kupę pieniędzy stracił.

Dziadek Grajek i każdy, kto tam konika miał, to musiał ileś godzin zrobić takiego szarwachu [3] na rzecz dziedzica. Coś tam pieniążków za to dali, ale to też nie tak, żeby mu się to szczególnie jakoś opłaciło. Taki nakaz był. Wszędzie. Bo jak kościół w Lądzie jak budowali, to ( chodziłem z chłopakami z Lądu, to mi mówili ) każdy człowiek ze wsi, co należał do parafii, to musiał kilka godzin odpracować przy budowie – za darmo. A dzieci miały też robotę – lżejszą, ale też musiały, szkolniaki, odpracować. To rusztowanie do budowy tej świątyni to było ponoć od cmentarza w Lądzie, taka pochylnia. Chłopaki mówili, że tak im od dziada pradziada powtarzali. A przejście podziemne od kościoła było aż do Pyzdr.

Rodzina Dunin-Rzuchowskich, źródło: internet / koloryzowane

KP: A wracając do dziedziców – Pani Białasowa wspominała, że młoda dziedziczka prowadziła harcerstwo dla dzieci pracownic dworskich…

JK: Tak, to mogło być. Hanka, córka właścicieli dworku była już nastolatką gdy wybuchła II wojna światowa. Wcześniej często opiekowała się dziećmi robotników dworskich,  każde dziecko przytuliła, zabawiała. Mówili o niej, że jako dziedziczka to była taka kobieta jak swoja. Brała dzieci ze sobą do kapliczki przydwornej, ucząc je pieśni, które później wspólnie śpiewali. Kaplica to była murowana, ksiądz przyjeżdżał, były msze. W końcu się zdarzyło, że została spalona. Było, że robotnik się wyspowiadał księdzu z grzechu, ten zaś powiedział dziedzicowi, a potem ów robotnik był zwolniony na drugi dzień. Trochę nieprawidłowo, bo w końcu spowiedź to spowiedź… A co do kaplicy: dziś to ciężko zobaczyć, bo mokro, ale tam w tym miejscu, gdzie stała, to drzewa były popalone i popękały, na ale z tym rosły, one grube są, ale te pęknięcia są. Tak jak niegojąca się rana to było, do dzisiaj je widać. To zaraz bliżej szkoły jest.

Później była mała kapliczka drewniana.  Ktoś to kiedyś zdjął. Żonie się potem trzy razy śniło, żeby to powiesić, jak to było za dawnych czasów, a ona Łukomianka, razem z innymi chodziła i majowe przy kapliczce śpiewali, no to zrobiłem domek i powiesiliśmy. Proboszcza Maciejowskiego się pytałem, jaką Matkę Boską powiesić: Częstochowską, czy Licheńską. Powieś Licheńską -mówi. I tak zrobiłem.

KP: Pana dziadek pracował w przydworskim ogrodzie…

JK: Tak, przy porządkowaniu. Później wspominał, że łabędzie po stawach pływały, ryby wielkie widać było gołym okiem, a same stawy to miały takie zastawy drewniane, żeby wody można było upuścić czy zatrzymać. Dziedzic miał dwie wysepki, na których sobie siedział, odpoczywał w gorączkę, dostawał dania na miejsce, jak sobie życzył.

KP: W tamtych czasach ciężko było o inne sposoby na ochłodzenie się w upalne lato..

JK: A były! Lód też był dostępny latem. Najbardziej to mi utkwiło mi właśnie w pamięci, jak zbierali zimą lód, żeby przy potrzebie jak goście przyjadą można było schłodzić masło, galaretki… Dziadek opowiadał mamie, a mama mi: lód ze stawów był cięty piłami, co zęby miały na hak, potem to zwozili do pałacu, za budynkiem gospodarczym. Tam był spichlerz, a za nim dwie lipy, które cały okrągły rok rzucały cień. Ten lód składowali za tym właśnie budynkiem, przesypywali trocinami, przykrywali ziemią i liśćmi. Mama opowiadała, że nie mogła się nadziwić, jak to w środku lata kobiety, co szły po lód wyciągały takie tafle. Te tafle trzeba było oczywiście obmyć, doprowadzić do porządku, ale lód był. Taką mieli technikę chłodzenia.

KP: I konserwowania.

JK: A do konserwacji była też sól. I we dworze trzymali jej spore zapasy. Służyły też do tego, co i dzisiaj, czyli do posypania zlodowaciałych dróg. Każdy dwór miał pod opieką odcinek drogi, który trzeba było utrzymać w kondycji. Musiał być odśnieżony, do tego służył smyk [4]zrobiony z blochów, ciągnięty w cztery konie. Było dwóch dróżników: Słomczyński i Kąpiela z Imielna, którzy zajmowali się tym odcinkiem drogi, posypywaniem solą i piaskiem, składowaniem, rozparcelowaniem zapasów na odpowiednich odcinkach drogi, przykrywaniem liśćmi czy czymś, żeby to nie zamarzło. Jak była gołoledź, to koniecznie było trzeba posypać. Nie było takiego ruchu jak dzisiaj, ale jeździły autobusy, o których bezpieczeństwo trzeba było zadbać.

KP: Jeżdżono również wozami i dorożkami, bowiem samochód w tamtych przedwojennych czasach to była naprawdę rzadkość. Nie mówiąc już o tym, że w czasach przed automobilami się nawet nikomu nie śniło o takim środku lokomocji.

JK : Oczywiście. A dziedzic miał powóz. Karetą powoził pani Gajewskiej dziadek, nazwiska nie pamiętam. Latem to się wygodnie jechało, ale gorzej zimą. Bywało, że do dziedzica nadjechali goście, przybyli pociągiem, a woźnica jechał po nich na stację kolejową w Słupcy. W karecie były już uszykowane kożuchy dla gości – ilu ludzi, tyle kożuchów wieziono. Na podłodze powozu wrzucone były cegły porządnie, do białości aż nagrzane i słoma pocięta ( sieczka ) w nowych workach. Jak podróżni weszli do karety, to kładli sobie nogi na te worki i rozgrzewali, kożuch na plecy i jechali do Łukomia. A gdy już dotarli, to wiadomo, że nie na dzień czy dwa, tylko gościli się z tymi albo dłużej.  Na górze budynku, na strychu to była sala gościnna, parkietem wyłożona,  były pokoje na noclegi. A kucharzyła tam kiedyś mojej żony babcia, Dolasińska z męża, z domu –Nowacka.

KP: Czy Pan widział wnętrze budynku zaraz po wojnie?

JK: Widziałem. Pamiętam witraże w oknach. Piękne, kolorowe szkiełka… Miałem okazję spać też w pałacu. Jak była Gromadzka Rada w budynku, to ja się wtedy kolegowałem z Przybyłowicza ( naczelnika ) synem.  Po szkole chodziliśmy razem na łyżwy na stawy do parku w Łukomiu, zasiedziało się kiedyś i już ciemno, a piętnaście stopni mrozu. I ojciec tego kolegi zadzwonił do Imielnego ( na wsi był tylko jeden aparat telefoniczny ), żeby przekazano u mnie w domu, że Józef nie przyjedzie, na noc zostanie i potem rano do szkoły do Bukowego. Pamiętam, ze piece kaflowe były z kafli białych a na nich malowane psy myśliwskie, charty, piękne, różne ptactwo,  widać w takich wzorach lubowali się dawni właściciele. Jak poszliśmy zwiedzać, to najpierw żeśmy zwrócili oczy na te zwierzaki na kaflach, bo takie piękne były.

KP: Coś wspaniałego… Jaka szkoda, ze nie mamy żadnej fotografii.

JK: A o hucie szkła pani słyszała? Należała do majątku. Jak jechać na Hutę Łukomską, od kapliczki w głąb, to po prawej stronie ma pani połać ziemi. To tam była huta i tam piasek we szkło wytapiali. My tu mamy całkiem spore pokłady piasku szklarskiego. W latach chyba 70-tych przyjechali archeolodzy i tam badali. Odkryli przez miesiąc kanały, piece, popiół, wszystko było. Szwagier jako dzieciak pomagał.

No, tak jak mówiłem, majątek musiał być samowystarczalny, bo dziedzic to był podporą całej wsi przecież. Musiał wiedzieć, kiedy zasiać, kiedy sprzątnąć, kiedy bydełko wygnać na łąki. Co powiedział, musiała wiara robić, ale on zawsze się ludźmi opiekował, dawał utrzymanie za pracę. Najgorsze to były, jak ciotka mówiła, te omłoty. Stogi do jesieni były postawione, a zaś – młócenie. A zimą i wczesną wiosną młócka. Zimno 10 stopni, a trzeba było robić, rękami wszystko dotknąć, przenieść, a wszystko zmarznięte.

Na mojej działce bliżej bazy był skarbiec, a może bardziej – archiwum takie. Tam w budynku przechowywali wszystkie dokumenty związane z zarządzaniem dworem.  Grube były mury i wszystko pod kluczem. Kiedyś takich rzeczy to gęsi pilnowały, wiedziała pani?

KP: A bo gęsi są bardzo terytorialne!

JK: Ano, tak to było. Gęsi są mądre i bardzo czujne stworzenia. To nie raz słyszałem i czytałem, że ważnych miejsc pilnowały. Na ganki były wypuszczane, karmione i pojone, a w razie czego alarm podniosły większy, niż niejeden pies stróżujący.

KP: Bardzo dziękuję za przemiłą rozmowe i całe mnóstwo wiadomości.

JK: I ja dziękuję!


[1] Jędrzej Ścibor Chełmski.

[2] Szwajcer – w dawnych majątkach ziemskich mężczyzna, który doił krowy; szwajcer to jes co doi; źródło: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=mapa-serwisu&l2=&l3=&l4=wielkopolska-pld-slowniczek

[3] Szarwach ( gwarowe ), obowiązkowe prace na rzecz wsi.

[4]  Smyk – prosty przyrząd do odśnieżania przejścia’; smyk to tak … zimom … taki mieli … jakby taki trójkunt … tag do wysokości deski … i zaprzyngli kónia i on spychał tyn śnieg na boki; źródło: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=mapa-serwisu&l2=&l3=&l4=wielkopolska-pld-slowniczek

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s